poniedziałek, lutego 9

mini

Śmiejąc się, usiłuje wargami zbierać to, co pozostało z wycieczki. Chyba nie ma rąk, bo po co komu ręce, kiedy ma się wargi i słońce do dyspozycji. Mówią, że to maliny, to, co pęka na powierzchni i spływa po skórze słodkim strumykiem, zaznaczając nikomu wcześniej nieznane linie horyzontu. I zachodzi miękkimi, włochatymi sercami za paznokcie, które jednak, pomimo nieobecnych chwilowo rąk, nagle pojawiają się w tej ciasnej przestrzeni i trą zapamiętale o siebie nawzajem i zdrapują, krusząc, zaschnięte strużki soku i zapachu.

Śmiejąc się, przeciera oczy, bo nie do końca wierzy temu, co jawi się przed nimi i czuje gdzieś wewnątrz głowy cienką, linię, tekstylny ściągacz, utrzymujący to jeszcze w mocnym uścisku. Ściągacz ściągający wszystko w tą jedną, ograniczoną sferę, przyciasny zagon pomiędzy dwoma wargami a światem. Wysterylizowane wiązki wulgaryzmów przecinają cienką scenerię tego mistycznego white cube`u, pociągniętego solidną warstwą Śnieżki.

Śmiejąc się, odciska wargi na ścianie i staje się własnym, Tuxe-Demonicznym odzwierciedleniem, majaczącym pomiędzy odciskami dłoni, czterech dłoni, zamieszanych w ten apel. Odciska wargi na ścianie, manipuluje nimi tak, jak rękami, bo wie, że ręce często odpadają z gry w najmniej spodziewanych momentach a przecież wszystko toczy się dalej i stawka już w obiegu, więc odsunąć nie można się ot tak i zawiesić. Mówi, że wargi są potrzebne i wtyka je w oczy liter uprawiając politykę śmiesznego ryjka.

Śmiejąc się, wyobraża sobie ten pokój, zupełnie taki sam, jak dotychczas. Może nieco lepiej uzbrojony. Może także swoje skręcone, radosne xy, spiralę, chromosom i zapach. Słyszy inne śmiechy. Lód, piasek, popiół. Wszystko sypie się z góry w amputowane przestrzenie. Dyszą planety. Liście tratują ziemię. Kładzie się cień.

Brak komentarzy: