czwartek, października 30

suspirium

_____________________

Zoo. W pobliżu zagrody lam, w powietrzu, unosił się zapach Carlsberg`a.
Stałyśmy obok klatki, nikt nie wiedział, co się dzieje.
Pachniało.

Może nawet pogryzłam sobie palce do krwi.
Niebo prosto z wzornika Pantone; srebrzysty przetak, przez który sypią się gwiazdy.
Było już o tym, że kłują.
Sypiąc się, wykłuwają oczy pisklętom sójek.
Migocą, płoną, pokrywają się siną śniedzią.
Przecinają tętnice drzewom. Z ran sączy się zielona K.
Snadź to dzisiaj jest dzień.

I gdyby tak nagle, niespodziewanie, niebo zaczęło się łuszczyć,
opadać na ludzi ciężkimi, przenikliwie zimnymi płatami?

Otwieraliby szeroko usta i połykali zachłannie strzępy chmur tak,
jak niektóre dzieci, które pozostawione same sobie, połykają
fragmenty zdrapanego ze ściany tynku.

(Niezakłócana niczym psychofizjologia trwania - trzymające się za ręce postacie,
tłumy tworzące kręgi, połączone ustami z niebem, dźwięki przełykania.)

I gdyby ludzie zdołali się zebrać, stanąć i rozebrać,
gwiazdy padałyby nadal, wdzierając się w zwały obłoków, atakując ziemski spokój,
podcinając żyły linii energetycznych i szarpiąc ławice rozebranych ciał,
wystawionych na ich niełaskę.

Skowyty i szumy ze słuchawek, mlaskanie przerwanych gwałtownie rozmów,
dźwięki przełykania i dławienia się. Eteryczny blow job pod kopułą wszechświata.
Gałki oczne wtaczające się do wnętrza czaszki, stłoczone pomiędzy półkulami
mózgu, cieknąca ze rdzenia kręgowego słodycz.

(Plagiatopartytura wygrywania!)

Anorektyczne fasady ludzkich ciał kontra otłuszczone parą korpusy chmurnych
cherubinów atakujących znienacka i gwałtownie. Białe ciałka toczące się po
chodniku, pomiędzy kroplami potu i rosy. Dwanaście miesięcznych stosunków,
jeden do jednego, niebo przeciwko krwi świata.
Zmielone na pył planety podane na talerzu słońca. Gnijące dekoracje.
Rozkładające się ciałka czerwone.

Może nawet pogryzłam sobie palce, czuję jeszcze ten smak, słony i lekki.
Przetaczanie, transfuzja, transgresja.
Litery słów, sylaby słów, czerwona K. na kartce papieru.

Wycieczka do zoo.
Amen.
_____________________

poniedziałek, października 27

blodszot

***

Odkryłam koło towarzyskie młodych prymitywistek malujących krwią miesięczną.
Sztuka menstruacji - to jest to.
Można też rozdwoić sobie język albo włożyć lalkę Barbie tu i ówdzie i symulować poród...
Można też...- no właśnie - podobno wolno wszystko.

I jak tu nie wyglądać apokalipsy...

niedziela, października 26

wokół portretu / szesnaście raczej żółtawych odsłon



















1) Pablo Picasso - Dora Maar, 1937
2) Egon Schiele -Autoportret
3) Ducasse - Miński
4) Keith Haring - Untitled, 1979
5) Michał Minor - Havayaeh
6) Joan Miró - Portrait of E.C. Ricart, 1917
7) Danny Mansmith - Medium Memory Box
8) Elke Krystufek - Vaginanose (Max Raphael revisited), 2006
9) Waldemar Cwenarski - Portret
10) Bronisław Wojciech Linke - Czerwona głowa, 1961
11) Natalia LL - PUSZYSTA TRAGEDIA 1988
12) Janine Antoni - Saddle, 2000.
13) Pablo Picasso - Portrait of the Art Dealer Pedro Manach. 1901
14) Amadeo Modigliani - Woman with Hat, 1908
15) Bernard Buffet - Autoportret, 1981
16) Witkacy - Portret Neny Stachurskiej (Odwilż twarzy) 1930

piątek, października 17

badziabadzia/wykład

++++++++++++++++++++++++++++++







++++++++++++++++++++++++++++++

czwartek, października 16

szesnastego października

*

Przychodzą coraz rzadziej, przestają spodziewać się powrotów.
W oku nadzieja i nieład, jedna bajka, przemieszane rodnie.
Może jednak tam, proszę, tam trzeba, można, powinno się;
może jednak tam, pod jedyną ciemną gwiazdę w okolicy.
Usiec się, zakrzywić kilka powierzchni, przebrać miarę.
Tam właśnie, nad jakieś morze, do jakiegoś uzdrowiska,
opustoszałego kurortu, w powietrze pełne witamin i jodu;
do sanatorium ,,Korona", gdzieś w Górkach Wielkich,
w mieście które i tak nie ma sensu, więc nic nie będzie mu szkodzić
kilka par butów więcej na grzbiecie.
Dlaczego więc nie tam, dlaczego więc nie gdzie indziej?

By wejść w tą sprawę, rozpętać jakiś film. Flirt.

Spierdalaj ty, się odchrzań ty, nie ma miejsca, moja biblioteka
dawno zapełniona, na półkach trzymam kurz, śpię w kurzu,
tarzam się, myję. Orkiestra przygrywa na podestach, drewno pali się,
nie ma miejsca, stoliki mam na rezerwacje, ty tu nie, więc zejdź,
wyjdź, spadaj, wyłączyliśmy dzisiaj ogrzewanie, świat cały zamarzł,
szlaban, mówi, a głos odbija się od drewnianych ścian i ceraty i łamie na kolanie.

Wokalista za oknem, za piekarską kratą, nadużywa głosu, dmucha
w pierwszą lepszą dziurkę od klucza, szuka ścieżki, eony peonii w jego trudzie.

Ale gardło ma zdarte na bandaż, kraciaste i wilgotne.
Jedyne, co mu pozostało - to płakać, płakać, płakać.

Ach, wiesz, ta mgła, te moje pierdolone melancholie, ten Tybet, do którego
wybieram się zawsze sama, w skupieniu, na palcach, na paliczkach swoich palców.

Język zamienia się w bełkoczącą na wietrze wiertarkę i już tylko wiór, za chwilę
tylko wiór pozostanie z całego smaku ziemi.

A kiedy idę w kierunku K.; Ka, jak sierociniec, jak niezapłacone rachunki,
stracona rachuba czasu; po drodze mijam cmentarz - jest tam kilka grobów radzieckich;
słucham wewnętrznych ech zmęczonego głosu Marcina.
Tak, mijam kościół.
Mijam także kostnicę.
Groby Świetlickiego, Piłduskiego i Nachta.
Amen amen amen, rzut okiem na katafalk, miękkie lądowanie.
Choć jedna święta pamięć.

Powtarzam - a może jednak tam, proszę, stanie się jakiś cud, spełznie światłość;
w grupach ludzi pijanych i sennych czasem takie rzeczy się zdarzają; zbierają się
wątłe dwójki o słabych mięśniach przedramion i patrzą na siebie, z ustami szarymi
od nieprzespanych nocy, z ustami pełnymi śliny zaczerpniętej z samego dna popielniczki.
I gdyby tak spojrzeć na nich z boku, natychmiast można wyzdrowieć, można poczuć,
słaby, ziołowy zapach wzajemnych włosów, poczuć nitkę między zębami, znaleźć czystą
szczoteczkę. Wyjść.

Mówię. Powtarzam się.
Wirtualne artykuły jeden, drugi, trzeci. Na temat śmierci.

W obliczu materii słowa nie mają znaczenia.

Znaki są na niebie, coś, jakby deszcz; złote pączki błyskawic przebijające się
przez powietrze.
Przełykanie rześkich, świeżo spłodzonych łez.
Melodie kamieni.

Mówię. Jest wyjście i wejście. Jest widmo, drwiący majak nieuniknionych powtórzeń.
Amputacje i protezy - nihilistyczny lewy sercowy, masomięsny naddatek z prawej i lewej strony.
Trzyczłonowy, pozbawiony nazwy podarunek.

Ta piosenka jest na wejście, na plac.
Ktoś w przypływie afektu funduje nam dwie porcje lodów.

Nie dziękujemy.
Nie potrafimy ładnie dziękować.

Na chodniku dwie ciężkie zimne kule. Topią się.
Pod kostnicą wschodzi słońce, obraca wniwecz nocne łąki.
Wniwecz obraca się niebo, zielone źrenice.
Wniwecz, mówisz, nic z tego nie będzie, the trip, cztery sześciookie kradzione wielbłądy,
niczego już nie będzie, jąka się czas, traci sens czas w obliczu tak postawionej sprawy.
Z decyzją na sztorc, zgryzione zielone źrenice, ściskane w spoconych palcach.
Nic, mówisz, nic nie będzie z tej jatki, z tego jęku na poczekaniu oskalpowanych stokrotek.

Szyja zapętla się. Brzemienny język kłuje podniebienie.
Włochate łodygi maków, ciężko przeżywane. Przeżuwane. Gorzkie.
A później wschód i ciemna wigilia poranka i znów majaczące w jasności korony
skrzydeł szczygła.
Manna upada rozpędzonemu niebu, w biegu, sypie się, w biegu, prosto w oczy,
jak życiodajny piach; popadnij w manię woła i słyszę.
Łopot.
Chrapliwy bełkot.


*

środa, października 15

Bra.

*

A. Dobranoc.
Senny soundtrack z ostatniej chwili - Irena Kwiatkowska wyśpiewuje (wyśmienicie ;>)
kawałek Shimmy szuja, hell yeah:

Szuja - naomamiał, natruł i nabujał
Szuja - a wierzyłam przecież mu jak nikt
Szuja - dziecku kazał mówić proszę wuja
Alleluja wesołego zrobił mi i znikł
Szuja - obrzydliwa larwa i szczeżuja
Szuja - do najtępszych pierwotniaków rym
Szuja - bezlitostny kamień i statuja
Fałsz i ruja bezustannie powodują nim
(...)
Szuja - cóż takiego uczyniłam mu ja
Żem jak tuja poderżnięta przezeń dzisiaj jest
Mówię wam - poderżniętam jest

*
A teraz Wiesław Gołas; po cóż ja do diabła zabrałam się za taką płytę ;>
spać się dało nie będzie i marnie będzie. A.

((...)
Cóż popełniłem za winy, jakież przestępstwa

prócz tej niewinnej dzieciny w chwili szaleństwa
prócz rączek, brzusia, nózi
prócz pupci i tej buzi
co w niej się ząbków tuzin rżnie
z tatusia zdarta skóra - to cała zbrodnia, która
umieszcza na torturach mnie
(...))

Marina

*

twój śmiech jest jak draśnięcie szyby styropianem,
w tej rozkołysanej wiatrem ciszy...

Nie mówię o Homerze, który stworzył wody,
ażeby, gotowe, czekały na przyjście autora Genezis,
z jego bibliograficzną indolencją,
z jego mierną paletą wielbiciela sepii.

Nie mówię o milach sześciennych szampana,
sargassowych zaroślach, które zwiedza skrzętnie
,,Mistah Kurtz", ich dozorca, brzydki i bezsenny.

Tu plaża ustępuje czemuś, czemuś - czemu?
Nie odwracam się, by nie ujrzeć tego, co pochłania
krótkotrwałe pieczęci naszych ciepłych kroków.

Z głębi Jego - czy wolno mi powiedzieć ,,oskrzeli"?
przychodzi ten zapach, ty mówisz: plus douce
qu`aux enfants la chair des pommes sures,
a gwiazdy w pobłażliwym spokoju patrzą, jak frachtowce
wydziobują z powierzchni wody ich odbicia.

Twój śmiech jest jak skrzekliwy rechot kabestanu.
Ty mówisz: to postanowione (morze,
jego pływy, upławy, przyczepiona do nieba
gigantyczna plantacja kursywy).

Mi coraçon, mniej wierzę w morze
niż w ciebie. Gdy mówisz, że przez całe życie,
w twoich słowach są zatoki śmiechu, dorzecza
zmarszczek, fiordy siwych włosów.

(MKEB, Morze i inne morza, 2006)

*

Z okazji odnalezienia po długich usiłowaniach tego tomiku -
najkrótszy chyba wiersz.

A. Poszukuję wierszy i fragmentów książek traktujących o krwi.
I nie rozumiem francuskiego fragmantu Mariny.


**

wtorek, października 14

notatki z typografii

////////////////////////////////////////////////////////////
///////////////////////////////////////////////////////////
//////////////////////////////////////////////////////////
/////////////////////////////////////////////////////////
///////////////////////////////////////////////////////////
//////////////////////////////////////////////////////////
/////////////////////////////////////////////////////////
////////////////////////////////////////////////////////
///////////////////////////////////////////////////////////
//////////////////////////////////////////////////////////
/////////////////////////////////////////////////////////
////////////////////////////////////////////////////////
///////////////////////////////////////////////////////////
//////////////////////////////////////////////////////////
/////////////////////////////////////////////////////////
////////////////////////////////////////////////////////

//////////////////////////////////////////////////////////
///////////////////////////////////////////////////////////
////////////////////////////////////////////////////////////
/////////////////////////////////////////////////////////////
/////////////////////////////////////////////////////////////
////////////////////////////////////////////////////////////
///////////////////////////////////////////////////////////
//////////////////////////////////////////////////////////

///////////////////////////////////////////////////////////
//////////////////////////////////////////////////////////
/////////////////////////////////////////////////////////
////////////////////////////////////////////////////////
///////////////////////////////////////////////////////////
//////////////////////////////////////////////////////////
/////////////////////////////////////////////////////////
////////////////////////////////////////////////////////
///////////////////////////////////////////////////////////
//////////////////////////////////////////////////////////
/////////////////////////////////////////////////////////
////////////////////////////////////////////////////////
///////////////////////////////////////////////////////////
//////////////////////////////////////////////////////////
/////////////////////////////////////////////////////////
////////////////////////////////////////////////////////

poniedziałek, października 13

surówka ze śniegu

.....

Zabierze cię na spacer, nie zapomnij się ciepło ubrać, nie zapomnij tylko.
Nie bierz kanapek, nie będą potrzebne. Są przecież restauracje i stacje
benzynowe. Póki co mamy jeszcze pieniądze - więc oto są.

I patrzysz jak powoli zagłębia się w czeluściach samochodu, zagłębia w fotelu.
Czujesz zęby wątków na łydce. Każda rzecz, której dotykasz jest kontekstem.
W kontekście skrzyni biegów czujesz się niepewnie. Hamuj!

Pod butami skrzypi żwir, kiedy tak przesuwacie się jedno za drugim po
wąskiej osi. Porozumienie. Bariery. Jedno niemożliwe bez drugiego.

Więc pytasz o spacer. Oś cofa was. I choć wtedy nie mogliście być jeszcze
razem - teraz jesteście i wspólnie przyglądacie się tej ekranizacji
połamanego snu Dickensa. Próbujesz odpowiadać na pytania, ale mózg odmawia
współpracy. Nie ma znaczenia dym unoszący się sponad płomienia lampki.
Wzrok osmalający Twoje rzęsy.
Myślę strzępami, więc mówię strzępami, tak odpowiadasz. Stopy mam w piekle,
czołem uderzam o pułap świątyni, święty Imam i jego rytuały.
Tańcz, tańcz, niech piecze.

.....

sobota, października 11

Nicnierobienie&Chaos inc.

___


Mózg trawi. Przegrzane komórki w opozycji do wszelkiego manualu.
Ramię przymierza się do pierwszego po erupcji machnięcia ręką.
Przytulone do siebie palce zwijają się i rozwijają.
Klikanie.
Czytanie.
Klikanie.
Czytanie wymierzone w nicość.
Badanie okładek i obrazków z nosem przyklejonym do okna monitora.
Ku chwale naszej klasy próbuję zapamiętać 21 imion; bez szkiców zajęłoby to z pół roku




Koncentracja. Trapiące nas problemy topione w kubku kawy.
Koncentracja - poszukiwania ulubionego koloru zakończone sukcesem.
Czerwony, czerwony, czerwony.
Na pohybel śmiertelności.

_
W ,,Machinie" wywiad ze Starowieyskim:

GK: Nie zawsze chciał Pan być malarzem. Wiem, że w dzieciństwie liczyła
się dla Pana inżynierka.

FS: Pierwsza w życiu maszyna, jaką zbudowałem, nazywała się kurwa.
Byłem z niej dumny, bo się ruszała. Niestety ojciec ukarał mnie za nią.
Musiałem stać w chlewie na kamieniu wystającym z kałuży gnojówki,
a na nogach miałem białe podkolanówkI.

_
_

_


Z żabiej perspektywy.
Mentalny akt erekcyjny.
Trzeba powołać jakiś osobisty instytut koloru, molocha z aspiracjami kreatorskimi zaczajonego za uchem. Coś anty- i pozaduchowego, nietkniętego metaciągotami i wstrząsami termicznymi.
I żeby już żadne zimno nie zagrażało żeberkom lodówki, żeby lód zamienił się
w czerwony sok ze słomką...

_

wtorek, października 7

pocztówki / lektury / strachy

**************************************************





**************************************************
Juliusz Martwy (jak widać, z pragnienia).
**************************************************

O Stwórco wszechświata nie omieszkam dzisiejszego ranka ofiarować ci kadzidła mej dziecięcej modlitwy. Czasami zapominam o tym i zauważyłem że w takie dni czuję się bardziej szczęśliwy niż zwykle; moja pierś rośnie, wolna od wszelkiego przymusu, i swobodniej wdycham pachnące powietrze pól; natomiast spełniwszy ten męczący obowiązek, nakazany mi przez rodziców, i zwróciwszy ku tobie codzienny hymn pochwalny, wśród nieuniknionej nudy, którą powoduje trud jego układania - jestem przez resztę dnia smutny i zirytowany, nie uważam bowiem za rzecz logiczną i naturalną mówić coś, czego się nie myśli;
dlatego też szukam wtedy schronienia w największej samotności.
Gdy ją pytam o przyczynę tego dziwnego stanu duszy, ona nie odpowiada.
Chciałbym cię kochać i wielbić, ale jesteś zbyt potężny i strach odzywa się w mych hymnach. Skoro jedną przelotną myślą potrafisz niszczyć lub tworzyć światy, moje wątłe modlitwy nie będą ci użyteczne; skoro wysyłasz, kiedy ci przyjdzie ochota, cholerę, aby pustoszyła miasta, lub śmierć, której każesz bez rozróżnienia porywać w swe szpony wszystkie cztery wieki życia, nie chcę wiązać się z przyjacielem tak groźnym.
Nie żeby nienawiść snuła nić mych rozumowań, przeciwnie - to twoja nienawiść budzi we mnie lęk, może bowiem pod wpływem kaprysu wyjść z twego serca i stać się ogromna jak rozpiętość skrzydeł kondora z Andów.
Twoje dwuznaczne zabawy przekraczają moją zdolność pojmowania i byłbym zapewne pierwszą ich ofiarą. Jesteś Bogiem Wszechmocnym, uznaję tę nazwę, skoro ty jeden masz do niej prawo, a twoje pragnienia sprowadzające nieszczęście lub radość tylko w tobie mają granicę.
Dlatego właśnie byłoby dla mnie bolesne kroczyć obok twej okrutnej szafirowej tuniki nie jako twój niewolnik, ale jako ten, który może nim zostać w każdej chwili.
Co prawda, kiedy schodzisz w siebie, aby ocenić swe władcze postępowanie, zdarza się iż widmo jakiejś niesprawiedliwości, której w swoim czasie doznała od ciebie ta nieszczęsna ludzkość, choć zawsze ci posłuszna jak najwierniejszy przyjaciel, staje przed tobą, pokazując nieruchome kości mściwego kręgosłupa, i wówczas błędne twe oko roni przerażoną łzę spóźnionej skruchy, a ty sam z najeżonymi włosami, masz uczucie, że szczerze postanawiasz zawiesić niedowołanie w zaroślach nicości niesłychane igraszki swej tygrysiej wyobraźni, która byłaby komiczna, gdyby nie była tak dalece godna pożałowania; wiem jednak i to, że stałość nie wbiła w twe kości, niczym trwały szpik, harpuna swej wiecznej siedziby, i że dosyć często spadasz, razem ze swoimi myślami pokrytymi czarnym trądem błędu, w żałobne jezioro ciemnych przekleństw.

**************************************************
( Lautréamont, Pieśni Maldorora i Poezje)


**************************************************

sobota, października 4

Recenzja.

(fragment performełsu Jastrubczaka)

Ciekawa recenzja Something Must Break,
cytuję fragment zakończenia:

,,Tu warto przywołać słowa Normana Leto przepytującego w Obiegu "Marcina Krasnego".
Słowa wypowiadane przez Leto w kontekście SMB, Establiszmentu i innych projektów dziś realizowanych brzmią niczym kuratorskie memento.

Jak widzisz możliwość wybrnięcia z tego nudnego schematu budowania coraz lepiej rozpoznawalnego wizerunku twórcy, kultu nazwiska, organizowania kolejnych wystaw w ten sam sposób? Czy w ogóle chciałbyś wyjść z tego schematu? Wiem, że tak po prostu się to wszystko kręci. Kolejna wystawa, dziennikarze, kolejna garść młodych żołnierzy dzielnie pchających to wszystko do przodu. Bądź co bądź funkcjonujemy na płaszczyźnie sztuki, czyli jednej z niewielu dziedzin, w której teoretycznie panuje niespotykana swoboda; a jednak często się to trwoni... Szczerze mówiąc, niespecjalnie interesuje się rynkiem i jego zasadami, ale wydaje mi się, że byłoby zabawniej, gdyby zacząć od rozpierdolenia - za przeproszeniem, ale to bardzo twarda rzecz - kultu nazwiska. Takie jest moje zdanie. Wprowadzić szum, podmieniać nazwiska, bawić się w wywiadach, jak dziecko, w kłamstwo i w szczerość i tak dalej. Po prostu na masową skalę rozpuszczać kloc indywidualnego nazwiska lub grupy - to droga do wyrzucenia balastu i zmuszenia historyków sztuki i kolekcjonerów do szukania nowych metod pracy. To moje myślenie po omacku, za dużo w tym wszystkim dorosłości i rozumu. Gdybym był kuratorem dążyłbym do tego, ale oczywiście wtedy w takiej instytucji ryzykujesz posadę."

>>>>>>>>>>>>>

A jeżeli już mówimy o nazwiskach.

piątek, października 3

Ruchome święto.

***


Nie trzeba iść na zajęcia. Trzeba więc iść do pracowni.

Choć nie palę, bardzo się chce. W drodze i wewnątrz.
W przerwach, kiedy mam wolne ręce (uzupełniam je kubkiem,
miód do herbaty jest różowy, owocowy, prosto z zimnej Etny).
Przykładam ucho do podłogi. Jest zimno - póki co - grzejniki
nie działają. Malinowa paruje, prawie jak mój mózg.
Klęcząc albo leżąc usiłuję przekładać się na papier.
(Czy nie lepiej zrobić kanapkę z języków?)

Lejtmotywem jest pajac, pozbawiony płci Stańczyk.
Portret, autoportret.
Konny?
Mam tylko jedno skojarzenie.
Zbiorowy?
Jedna myśl.

Echże, Juliuszu Martwy, rozumiesz o co biega. Moglibyśmy
porozmawiać o tym, jak mężczyzna z mężczyzną, oko w oko.
Jesteś taki malutki, szybko być zasnął i zostałoby mi siedzieć
i spoglądać przez okno w miriady gwiazd. Potem zdjęłabym
z półki książkę i podjęłabym próbę. Spalony, jak wiesz.
Nie wolno czytać w takich chwilach.
Trzeba napatrzeć się na śpiącego, najlepiej do utraty wzroku
i nieprzytomnie całować go w czoło.

Choć nie palę, wiem, że potrafiłabym nałogowo, codziennie,
przynajmniej paczkę. Wypełniać płuca dymem, obserwować,
jak wylewa się z ust. Powtarzać czynność da capo al fine.

Rozmawiacie czasem?
Tak, pewnie tak. Pewnie miewacie potrzebę.
Otworzyć usta, wygarnąć wszystko takim, jakim jest, zamknąć usta.
(Nie lepiej już w milczeniu szczękać zębami?)

Wczoraj znowuż miałam prawdziwą ochotę powiedzenia czegoś, ale luki
w edukacji zakłóciły transmisję i zamiast przemowy
wyleciał lakoniczny komunikat. Że znam zjawisko.
Zero penetracji, zero prawdziwej refleksji, zero wspomnień.

(Nożem, nożem to! A jakże, pod bok.)

Jest jesienny wieczór, chłodno. Dziewczyna ma na szyi
stryczek mieniący się złotymi nićmi. Łuskę na szyi ma.
(A która to miała egzemę, Eberhardzie Mock?)
Żona, port, kochanka.

Starszy mężczyzna o lasce opowiada o PRLu.
Dzwoni telefon. Odsuwam się.
Młody mężczyzna bez laski opowiada o ilustracjach.
Macham starszemu i odchodzę w stronę autobusu.

Rozmawiacie?
Czasem nie sposób.
Czasem nie wolno, nie - że nie należy - po prostu nie wolno.
Wtedy trzeba L`vivskie, knifem pani ze spożywczaka, nożem po bandzie i ,,tssst".

Dzisiaj, dlaczego dzisiaj, dlatego, że mamy ruchome święto.
Święto błaznów i trefnisiów. Panien na wydaniu i grzybiarzy.
Yakuza przysłała mi kciuk w różowej kopercie.
Dzisiaj święto omerty, krasnoludki skaczą z radości.
Dzisiaj święto cudzych półek i pustej dziury między nogami.
Święto przemieszczające się razem z Cyganami aż do ostatniego cypla ziemi.

Święto?
Panika - gdzie MKEB. Na kanwie Mórz powstaje specjalny słownik.
Bardzo PWN. Słownik chorego psa. Przewraca łapą kolorowe kartki.
Gama barwna. To też można zaśpiewać.
Wszystkie kolory wycia.
Niosą się.







+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

nocny sajkotest, [sic!] z eneagram :

Czwórka ze skrzydłem pieć: 4w5 - "Włóczęga"

Skrzydło 5, daje czwórce introwertyczne zachowanie, odsuwanie się od innych, złożoną osobowość. Ta czwórka może być intelektualistką ale posiada wyjątkową głębię uczuć. Jest otwarta na duchowe i estetycznie doznania. Znajduje wiele znaczeń dla prawie wszystkich zdarzeń. Może posiadać silną potrzebę i umiejętność aby realizować się artystycznie. Samotnik, wygląda tajemniczo i jest trudna do "rozszyfrowania". Do świata zewnętrznego podchodzi z rezerwą, ale wewnętrznie bardzo go przeżywa. Gdy się w końcu otwiera, to bardzo gwałtownie i całkowicie, bez żadnych oporów.
W stresie, 4w5 bardzo łatwo popada w alienację i depresję. Wiele czwórek z tym skrzydłem ma odczucie zupełnej inności, jakby pochodziły z innej planety. Narzeka na swój obecny los, wspomina i przeżywa wiele razy zdarzenia z przeszłości. Dość często ma posępne oblicze, odsuwa się od innych z uczuciem zawiedzenia lub poczuciem wstydu. Żyje we własnym świecie bólu i straty. Może mieć bardzo chorą duszę, wyobrażać sobie i interesować się własną śmiercią.

Słynne czwórki ze skrzydłem pięć: Vincent van Gogh, Kurt Cobain, Edgar Allan Poe, Johnny Depp, Bob Dylan, Ingmar Bergman.


Pięknie, czyż nie?
(Drugie ,,tssst", znów metodą lwowskiej sprzedawczyni, prost.)
Obrazek duchowy.
Ostatni raz w tej formie w sierpniu.
Dzisiaj przefasonowany na inną modłę.
Nie pamiętam już jaką, ale pewnie pogańską.
Selawi.

piosenka z wróżbą




Satynowy krem, słodki miąższ,
pianka, lekkość, sen, zakładka ze wstążką,
cyt, cyt, cyt.

***

Czarna dziewczynka idzie przez miasto.
Przekracza ciemne rejestry domów.
Księżyc, księżyc świeci, gdy dachuję.
A koty? Koty pasą się.

***

Widziałam panią w oceanie przeklętych łososi.
Plaża roiła się od malw, rozsypane muszelki dzwoniły na szyjach
rybitw, rozwrzeszczanych i pierzastych.

Kreolka na piasku, senność, niebo, dzwonek, łyk kawy, pinezka,
krem z cukrem, rozkoszny płyn, koronkowe zasłony, mata hari.

Widziałam, Pani, wieczór klei się do stóp.
Zaczynam nierozumieć, bardzo tęsknię, miłość, miłość jest wszędzie,
szczególnie tam, gdzie teraz idziesz.
Widzę to w twoich krokach, stopach osypanych złotym pyłem.
W ciele masz lekkość.

Z ust bije jasność, wokół głowy - aureola ciemnej materii,
ciepłej i wciągającej.
W twoich włosach rosną szelesty, prześwity i przetarcia.

Niemal można dojrzeć ich zapach.
Czarny zapach.

***

Ból jak czekolada. pył, pył, pył.
Błękitne piórko,
aksamitny woreczek,
połyskliwy wąż.
(Ssssssss....)












+ pierwsze efekty wykładów

środa, października 1

stenogramy miłości

Gwiazdy i księżyc
Jeżeli nie są one powinny być
Dla dziwne światłem elektrycznym
Leży tak blisko mnie
I love przyjść do jazdy
Nie mam chore morskiego, walcówka fali
I wiesz, że ja jestem
Po prostu próbuje się wydostać

O chwale dźwięku
O jednej drogi
Jednak nie można ...
Nie można otrzymać go bez płacz

Kiedy jestem ubrana na biało
Wyślij do mnie róże
I tyle pić whiskey sour
I wszędzie Zostałem
There's a świat, że moje imię howls
Z jednej tiny żądło
W tym wolny sławy

Och na huczny szumi
Pamiętaj, że nazwa ulicy jednokierunkowej
I nie można dostać ...
Nie można otrzymać go bez płacz

Tajemnice na bok
Nie można wydostać się
Psychotropowych w świetle
Nie można wydostać się
I love przyjść do jazdy
Nie mam chore morskiego, walcówka fali
Jako sposób, że spadek
Próbuje się wydostać

O Z jednej drogi
I nie można dostać ...
Nie można otrzymać go bez płacz
Och na huczny szumi
Zwane jest to jeden ze sposobów ulicy

(materiały źródłowe : Mark Lanegan, One Way Street)