środa, lipca 2

2. lipca - tabletka nasenna z Breslau

Zupełnie nie rozumiem wrażenia, jakie Gertruda Hrabina von Mogmitz
wywarła na Eberhardzie Mocku. Najbardziej irytujący element sekwencji -
jej niezdrowe podniecenie na samą myśl o kazaniu na górze; te wypisywane
zgrabnymi szczupłymi palcami bzdury na temat duchowego dziecięctwa.
Wypełnianie kolejnych warunków i pięcie się ku świętości po trupach -
średniowieczna litania wypisywana na grzbiecie za pomocą dyscypliny
i butów nienawistnej strażniczki-alkoholiczki.

Fanatyczna adoracja profesora i samobójczy instynkt Mocka, nakazujący
mu rzucać się we wszystkie możliwe opały, dla kobiety, która patrzy
na niego wielkimi wilgotnymi oczyma. Zdominowany Gnerlich, z którym
prowadziła podwójną grę - wargi przekładane krwawymi razami.

Irytująca naiwność głównego bohatera wytrąca z równowagi.

A może to tylko próba zwiedzenia czytelnika - zepchnięcia go na manowce
rozterek dzielących atencję pomiędzy pocącą się krwią dewotkę a archetypicznie
męskiego gończego psa. Policjant i święta. Arystokratka i parias.

Brzydka twarz mężczyzny, właściwie jedna wielka blizna rozciągająca się
od brody do ciemienia i dziewczęca twarzyczka wychudzona przez wyrzeczenia.
Jej zgrzebna, podarta sukienka - jego drogi wełniany garnitur.

Kąpiel w ługu, sól w ranach, wypalanie znamienia niewiedzy na policzku.
Jak widać za kobietą przebraną za anioła każdy pójdzie do piekła.
Błogosławieni cisi.
Semiotyka Mocka nakazująca mu analizowanie biblijnych histerii;
nigdy nieprzekonany, palący czaszkę mózg, wciąż spodziewający się zaskoczenia.

I kiedy słyszy prośbę, widzi rozpalone orgią oczy, różane powieki
zwieńczone długimi, jasnymi rzęsami, niemal słyszy grzechoczący w jej dłoniach
różaniec, niemal słyszy, jak krew wypływając ze stygmatów sunie po szarym
materiale sukienki.

Uderz mnie, mówi.
Uderz mnie, mówimy.

Pogarda dla ciała jest jego uwielbieniem - czy to Orwell?

Greckie krzyże zamiast litery ,,t" - odpowiedź na pytanie.
Hrabina jako desygnat tego znaku, przyczynek rozbicia korowodu niezdrowych krzyżówek,
trup, który wpadłszy w łódź podwodną, napuchł i szczerniał.
Odchodzisz Mock?

***

Ratunku, pomocy, jestem wariatem - ale seria świetna.
Kiedy przestaję być sobą - wcielam się w Eberharda - mam kaca, tytoniowy
oddech, niezły garnitur skrojony na miarę i myśli prześladowcze.
Kocham wszystkie upadłe kobiety, kocham się z wszystkimi upadłymi kobietami.
Wpadam w gniew na widok ich krzywdy wybijając zęby i kości ze stawów i szczęk.

Słucham muzyki barokowej, interesują mnie relacje pomiędzy słowami i krwawię
z głowy - krwawiąc oddaję cześć całemu zwątpieniu, na którym opiera się istnienie.
Krwawię i zamieniam się w Mocka na czas egzaminów - uparcie drążąc i nie licząc
się z konsekwencjami - dzieciak, dzieciak zbulwersowany rolą hrabiny w porządku
świata. Czas spać.