niedziela, lutego 22

///terefere


Ogólnie to wesołe ze mnie towarzystwo, bawię
się niesłychanie patrząc jak wynoszą
stąd rzeczy ukochane. Jakże można było
tak kochać rzeczy? Nie ma tu mnie, wcale
nie patrzę, jak wynoszą. Wyobraźnia działa,
ja tam nie patrzę.

(Marcin Świetlicki, Remont po śmierci)

1.
Wikend.

Spędzony bez wyjątku w domu, począwszy od nocy z piątku na sobotę
aż po noc z niedzieli na poniedziałek – jakiś wyjątek w przestrzeni ostatnich tygodni.
Unormowanie perystaltyki, brzydko mówiąc. Siedzenie na tyłku i przesypianie dziesiątek godzin. Właściwie to zaprzestanie produkcji – wyłączywszy zabawę literami.
Rozmowy z Matką, z Tobą, z Ag., pięć tysięcy kładących na łopatki wniosków o dofinansowanie świata i myśli, nieruchomych i płaskich.

2.
Ikonoklazm.

Więc rozmawiam wczoraj z Ag., ulica jest zimowa, przejścia dla pieszych przysypane zaspą. Leniwie snują się taksówki i dochodzi północ. We krwi mamy jeszcze trochę muzyki, tej przerąbanej, siekącej myśli i może dwa piwa (jedno wypijane samotnie w korytarzu, tak było tam ciasno, że aż nie można się dopchać i na początku nawet trochę chciałam wyjść i wracać, ale ładnie grali). I ikonoklazm wkrada się pomiędzy nasze wychodzące z dymu twarze, kiedy słucham, jak wyraża wiele moich myśli, sortując pytaniami wątpliwości, układając ciąg skojarzeń i pretensji w logiczną całość. Złota gwiazdka bezradności na szczycie tej choinki, daje z byka w brzuch, ale uśmiechają się – Ona i Jej kapelusz i ja także uśmiecham się, choć nie śmieję, kręcąc numer 0322897070. Natrafiając na milczące linie, bez Pani, która zapyta ,,Halo?” i bez perspektyw na rychły powrót do domu. Może i dobrze.

3.
Cecylia.

A teraz uważaj, będę krzyczeć, żeby wyłupić tą ciemność i otworzyć czakry. Jestem z lekka zdenerwowanym pajacem, ofiarą krakowskiego ikonostasu, oglądanego tydzień temu w galerii Zderzak, po raz kolejny narażoną na kontemplowanie wątpliwej wartości prac.
Możecie wmawiać mi, że się nie znam, że o dwie książki za mało, że nie potrafię się wczuć.
Mogę też udawać albo zakładać, że jednak COŚ w tym jest, bo przecież nie bez powodu prace trafiają na galeryjne ściany – ktoś uważnie selekcjonuje i sprawdza towary tak deficytowe, jak dobre obrazy. Znamy się, więc powinnyśmy pochwalić.

Do galerii Zderzak wchodzi się po wielu schodach; jest ich na tyle dużo, że wspinający się, niezbyt często zażywający wysiłku fizycznego, mogą dostać zadyszki. Dochodząc z dyszeniem, mijają szafy ze ślicznymi książkami, albumami i gazetami i delektują się tym szczytowaniem kamienicznym z nadzieją na piękne zwieńczenie sprawy. Na jakiś orgazm wzrokowy, na przykład.
Lecz dwa kroki dalej jest już EKSPOZYCJA.
I dlaczego, dlaczego, równocześnie z naszych gardeł wydobywa się jęk i nagle mamy ochotę wyjść, zejść, zeszczać się i bynajmniej zniknąć z tego pokoju i zapomnieć o tym, co przed nami na ścianie.

Zza załomu wypływa jakaś miła Pani i mówi, że oto jest wystawa i tutaj są dla nas PIĘKNE MAPY, za pomocą których możemy powtórzyć szlaki, jakimi przemieszczała się ARTYSTKA, ulicami miasta Krakowa, uwieczniając na płótnach i płócienkach

Okna piwniczne z ulicy Sebastiana, studzienki z chodników na Kazimierzu, zólte tablice zaworów gazowych z ulic Salwatora, kratki, ogrodzenia, wylaczniki pradu.


– począwszy od tego, że tekst na stronie pozbawiony jest polskich znaków, co w przypadku akcji mającej na celu kontemplowanie RODZIMEJ RZECZYWISTOŚCI wydaje mi się być nie lada ignorancją, możemy rozpocząć rozkładanie tych banałów na części pierwsze.

- kazdy element, który pojawia sie na obrazie, ma wlasny adres w mieście i konkretne przeznaczenie. Cecylia wyjmuje go z kontekstu, bierze w nawias jego praktyczna funkcje - i nadaje mu autonomie.


– niesamowita sprawa, przypuszczalnie widz nie domyśliłby się tego wszystkiego, patrząc na zestaw wymienianych wyżej obiektów.
Byłabym to jeszcze w stanie przyjąć na klatę, gdyby nie sposób, w jaki owe obiekty zostały namalowane - pożałowania godzien. Nie jestem zwolenniczką pedanterii, kątów prostych, werniksów i wirtuozerii warsztatowej, lubię wręcz rzeczy z pogranicza estetyki i jej braku, sięgające po doświadczenia sztuki ulicy i wychowanków zakładów dla psychicznie chorych – ale nie godzę się z takim niechlujnym mazaniem w wypadku, kiedy ktoś zamierza zatytułować swoją pracę mianem ,,Ikonostasu”.
Jest to zwykła profanacja pojęcia, pod którym kryje się przecież kilkusetletnia tradycja pisania ikon, czynności wiążącej się z wyższymi stopniami uduchowienia, modlitwami oraz pięknem – po prostu fascynującą, działającą na odbiorcę formą, mającą skłonić do medytacji, refleksji nad boskością i oddawania czci wizerunkom z maestrią przedstawianych na deskach.

[Autorka]
Mówi: Fragmenty, które wybralam na obrazy, pomimo ze sa pospolitymi przedmiotami, przypominaly mi tajemne alchemiczne znaki, jakis nieodszyfrowany kod, symbole o nieznanym znaczeniu. Zeby przeniesc je w duchowa przestrzen, układalam je na wzór ikon w poliptyki. Tak powstał tytułowy ikonostas – wieloelementowy portret miasta.

Dziękujemy Pani Cecylii za wyjaśnienie, po raz kolejny dowodzące, że w naszej dobie największą siłę mają słowa oraz zaplecza personalne, umożliwiające podbijanie galerii. Opowiadanie o ,,duchowej przestrzeni”, ,,poliptykach” – czy to potrzebne? Czy nie lepiej pozostawić tego rodzaju prace bez komentarza i wydumanego tytułu? Jeżeli już nie pozostawiać ich tylko dla siebie, np. eksponując je na ścianie nad kanapą we własnym, lub przyjaciół mieszkaniu.
Jeżeli już porywa się na odkodowanie przestrzeni, niechże zrobi coś ponad zwykle przemalowanie furtki, które nie dość że pozbawione jest jakiejkolwiek alchemii – na dodatek denerwuje swoją nieudolnością, przywodzącą na myśl zmagania warsztatowe uczniów liceum plastycznego, wtajemniczanych po raz pierwszy, w malarskie arkana.
Nie lubię momentów, w których zmuszona jestem do zadawania sobie pytania - po co to malowanie – nie lepiej byłoby dobrze sfotografować?

Rzecz jest wielowymiarowa, bo, jak pisze Autorka, tworzenie wiązało się z doświadczeniami interpersonalnymi – malując poznawała ludzi i przeprowadzała rozmowy, których fragmenty zapisywała na niewidocznych dla widza rewersach obrazów. Pozostaje nam tylko żałować, że zamiast pełnej dokumentacji interakcji, otrzymujemy lakoniczną informację o tym, że wystąpiły. W takich wypadkach, kiedy obraz jest jedynie narzędziem, pozwalającym osiągnąć wyższy cel – czyli spotkanie z drugim człowiekiem – należy rozważyć sens prezentowania go – lub też prezentowania go w ten konkretny sposób, czyli wyłącznie licem do widza.

Ikonostas jest ścianą, za którą kryje się kolejny stopień przeżycia religijnego, zawiera furtkę, którą kapłan przechodzi w strefę sprawowania liturgii, niedostępną dla zwykłych śmiertelników. Praca Cecylii Malik dowodzi, że po raz kolejny widz, został zepchnięty do roli obserwatora, nie mającego możliwości współuczestniczenia w zdobywanym przez artystę doświadczeniu. W ramach substytutu proponuje mu się miły spacer ulicami miasta.

Brama do doświadczenia zostaje zamknięta przez artystkę, która zachowuje je wyłącznie dla siebie, widzowi pozostawiając jedynie ochłap w postaci narzędzia oraz mapę prowadzącą do nikąd.


***
cytaty ze strony Zderzaka