sobota, kwietnia 25

...z dormitorium nekroromantycznego chaosu

(pisząc cały czas, próbując się wyzwolić od gromadki niezwiązanych,
niepotrzebnych sobie nawzajem tekstów.)

210409
Na odczarowanie. Mednes, huh, mednes! Pięćset tysięcy planów
na dłuższy wikend, wszystkich tych oscylujących wokół
`zrobię, co mam zrobić i będę mieć spokój` - jak zwykle
fragmentarycznie wyparowało pozostawiając po sobie poczucie
niedopełnienia. Czasem lepiej jest studiować kierunek,
mający koniec i początek - jako tako zaznaczone granice,
od których można się odbić, zabrnąwszy na manowce..

Dobrze. Ale z rzeczy pozytywnych jest zestaw kadzideł
o zapachu Napoleona (taa! proszę pytać Siostry, gdzie się
takie wydobywa) oraz piżmaka tudzież piżmowca.
Zaraz pójdę je wytestować przy czynnościach neohafciarskich.
Dwie udane sesje kreowania nowego życia,
wraz z Wróżką, która przybyła z tykwą yerba mate, którą piłam
po raz pierwszy w tak mistycznej formie, że aż ach.

Jeden kolisty obrazek 20x30.

Odgruzowany po nieruchawych miesiącach pokój - białe firanki,
czyste podłogi, zapach lazuru i te sprawy. Znalazło się
kilka dawno zaginionych artefaktów.

Pojawiła się też idea jakiegoś przedsięwzięcia spacerowego
(albo serii przedsięwzięć) na polach radzionkowian.
Cel jest dosyć prozaiczny - bliskie kontakty z naturą, ponowne
odnalezienie pewnych jezior i stawów, do których trafiałam
przed laty samotnie spacerując po polach. Jeden z takich
spacerów zakończył się dziwnie - bowiem ze stawu dobywały sie
głosy piekielne i uciekłam biegiem. Było to chyba
3 lata wstecz i od tego czasu nie zdarzyło mi się zajść
w kuszące rejony. Choć coś ciągnie.

Cel secundowy - zbieranie przedmiotów pod obiekty.
To, co można czasem znaleźć na polach, przerasta pojęcie -
zatem warto wybierać się z workami, jak goście pana Tadzia
na grzyby - w kapeluszach i innych elementach koronkowych,
zbierać, fotografować i zaznawać.

Chętnych uprasza się do rezerwowania terminów pod numerem (0 700).
(Tu czy tam, jak wola.)

I z nieopisanych - teraz trawię jeszcze spotkanie z mistrzem Artim, heh,
zabawne słyszeć głośno rzeczy, o których nieraz się myśli,
z siłą wodospadu. Wyzbyć się nieskromności i snów o potędze,
dla czystej pracy. Czytając Cosmo, Glamour i Galę, ciężko się
jednak opierać pokusie występów w Sopocie pomiędzy Lalą
a Charybdą czy publikacji w miesięczniku Twój Styl tudzież wywiadu
lub ilustracji do artykułu w Wysokich Obcasach.
Magiel z głowy robią, bandyci! Sława to nie wszystko - ważniejsza
potęga .

I czuję się już stara, coraz starsza, coraz mniej zrobionego za mną,
coraz więcej niemożliwego przed. Taka data już za pasem, że strach
się bać. I słowotok, bo w radzionkowian ostatnio obumierają stare
dzieje, choć na ustach wszystkich wciąż jeszcze posmak legendy EKIPY.
Trzeba robić portfolio, rozsyłać po świecie i konta zakładać na wszystkich
serwisach społecznościowych wraz z osobistą domeną www.
Po co?
Żeby wszyscy nas znali, kochali i kupowali.
Ale po co?
Żeby mieć coś.
Ale po co...
Właśnie spłonął duży dom i wiele osób zginęło. Nikogo nie znaliśmy.
To nie były liczby, tylko ludzie. Po co więc nakręcać świat pełen liczb,
fundamentalnych kodów zero-jeden-zero-jeden. Przytłaczający ogół, wyzuty
ze szczegółu, choć w gazecie powiększony pryszcz J.Lo na pół strony.
Odwrócenie hierarchii. Wiemy, że nie mieli wystarczająco długich drabin,
wiemy, że w naszym mieście też takich nie mają, bo złamali jedną kilka lat temu.

(A potem zrobiła się pewna długo trwająca przerwa w nadawaniu komunikatów.)
I znowu:
230409

,,Książka ta jest moim prezentem dla mnie samego na pięćdziesiąte urodziny.
Czuję się, jakbym stanął na kalenicy stromego dachu - po wdrapaniu się na
jedno jego zbocze. Zostałem tak zaprogramowany, aby w wieku lat pięćdziesięciu
zachowywać się dziecinnie: obrażać Gwiaździsty Sztandar, bazgrać flamastrem
flagi hitlerowskie, dziury w zadku i różne inne rzeczy."


Aby dać pojęcie o mojej dojrzałości, za autorem Śniadania Mistrzów, załączam do
dokumentacji kilka owoców naszej dzisiejszej spontanicznej (ha Ludwiko!) nasiadówy.

Polny kapodaster, kawaleria hippiczna, o te tabletki proszę pytać w aptece. Na nerwy?
Uch, na nerwy to najlepszy psze Pani jest nóż, dobrze wyszykowany przez proroka
i jego karmazynową damę. Zamknij się królu, za głośno składasz papierowe samoloty, nie mogę wysłyszeć drżenia tej osiki, z której za chwilę wypadnie kołek.
Tak, będziemy nacierali go papierem ściernym, a potem zaopatrzymy w ostrze. Może być mithrill. Jest na zaopatrzeniu cała kolekcja klejnotów piurblagi, terrorystycznych gadżetów, rzeczy, których dzikości nie można się oprzeć. Utalentowany pan Sailor Ripley, szmaragdami obsypali jego buty, przechodzi właśnie z jednej strony na drugą. Słychać stukot obcasów na zasuszonych głowach kaktusów. Kwiaty we włosach - kolego, koleżanko?
,,W każdym razie to, co mnie wbito do głowy, przeczy sobie nawzajem, często jest bezużyteczne i brzydkie, nie pasuje jedno do drugiego, nie pasuje do rzeczywistości, tej, która istnieje naprawdę poza moją głową. Brakuje mi kultury, brakuje humanistycznej harmonii."
- tak zaczyna swoją piosenkę nowy wuj, Vonnegut Jr., niedługo po narysowaniu efektownej - acz syntetycznej ,,dziury w zadku". Wiele, wiele rzeczy miało się pojawić w tym piśmie, zaczynanym po raz setny - ale wciąż poniechanym, wymazywanym i odrzucanym.
Nad głową jak komiksowy dym, mała twórcza katarakta na rzece Kuang-Tzy. Gdyby plemniki miały możliwość rozwijania się w cebulkach włosów, zupełnie inaczej rozmawialibyśmy o tych kwestiach.

250409

Tak ziemskie roboty dbają o swoją seksualność. Gdybym miała wymieniać wszystkie aspekty, zabrakło by nam tego pięknego słonecznego dnia, nie zdołałabym strącić z piersi małego czarnego pajączka, wspinającego się ku szyi - a wy zasnęlibyście niechybnie, nie mogąc się doczekać zakończenia.

Po wielu turach nienaturalnych tłoczeń umysłowych odpalam yerba mate ajkju - i kiedy parzy się jeszcze, poddaję analizie dziwność sytuacji. Bo kiedy, dajmy na to, kucasz na ziemi, myślisz zapewne często, czy zbyt krótki stan spodni nie odsłonił twojego rowka. A jeśl masz jeszcze więcej uwagi, zastanawiasz się, czy aby na pewno dobrze go wyczyściłeś po ostatniej wizycie w toalecie. Ludzie patrzą.

Kiedy wyskoczy pryszcz, ja wyskoczę z okna, kiedy otworzy oczy, nie będę otwierać ognia - po prostu wyjdę bez słowa. I pomnij wtedy na jednostkową samotność w łoju, tłuszczu i łupieżu.

Całość elementarnej egzystencji pomiędzy zdartymi przez awitaminozę skórkami wokół paznokci a bladymi, pokrytymi zaczerwienieniami, nogami.

Och, próbowałam ogolić łydki - nigdy nie wyszło jak należy i teraz, siedząc z nogami wyciągniętymi daleko przed siebie, dostrzegam nieregularne skupiska małych, ostrych włosków.
Mienią się w słońcu tak samo, jak płatki kwiatów, łapią małe iskry i sterczą, nieokrzesane i niepotrzebne, na codzień stłamszone warstwami ubrań. Och, mam rumieńce. Rano wory pod oczami osiągają swój zenit, po niepokojącej nocy, na szczęście zakończonej krótkim, snem.
W dzień jeszcze cztery godziny, przy głośnej, nastrojowej muzyce.
Cera, lewa, tutaj przesuszona skóra, tutaj łojotok, piosenka o owocach dziewczęctwa, dziecięctwa.

Czy załoga komórkowa gra jakąkolwiek rolę, dnia takiego jak ten, kiedy słońce szaleje beztrosko na połaciach dachów? Czy znaczy cokolwiek wobec ciemnej kałuży błota, która, za pośrednictwem odrobiny wyobraźni i zapatrzenia, może zawieść nas w krainy, które jeszcze nie istnieją?

Obłudnie pragnąc się podobać, ale dobrze, żebyście wiedzieli, że to z reguły oszustwo.
Powierzchowne tatuaże z farbek do ciała i uniesionych brwi.
Usta w ciup. Zabawa konwencją, lalka przebrana za żołnierza, lekarza. Lalkarz przebrany za lalkę. Drobny złocisty pyłek na powiekę, ciemny, tłusty tusz, na rzęsę. Od tuszu boli oko, raz dwa trzy. Szminki zostają na rękach, nie można beztrosko dotknąć ust, nie można potrzeć czoła, coś kruszy się i spada w dół.
Maskarada. Lakier był kiepski, więc pożółkły mi paznokcie. Nie mów mu wszystkiego, ale pokaż, jak się maskujesz - jeżeli ma żołnierski dryg, zrozumie, że na ulicy to jedyny ratunek i sposób na wtopienie swojego ciała miękkiego w tłum. Bycie pośrodku - z dobrą pokrywą na twarzy i ciele, ale bez przesady - na tyle by mieć święty spokój, żeby spojrzenia spływały po Tobie, jak woda - ani za długie ani za krótkie.

A jeżeli wolisz się pokazywać - obetnij paznokcie, przyklej nowe, zedrzyj z siebie wstyd i nieśmiałość, trochę nadmiernego tłuszczu, idź do fryzjera, ubierz. Zrób się Czarna Mańko, na bóstwo, to na pewno natrafisz na bożyszcze - a jeśli nie - to przynajmniej na jakiegoś Bogdana, Bożydara czy innego Bogusława. Będziesz się wiła w klejnotach spadłych z nieba wprost w Twoje opalizujące ramiona.
Nie narażaj się na śmieszność, kontroluj tembr i skale perlistych śmiechów - trzeba wiedzieć, kiedy przykręcić potencjometr.

-----

A teraz już zupełnie nie to. Ciało nagie, ciało nieokrzesane, niestabilne.
Spokój na falochronie i kocu. Doprowadzanie wody rurami, za rękę. Wata na dworze, osy wiją gniazdo nad oknem, cieknie lepki sok. Z wiaduktu do teraz, lato, kawaleria pędzi na złamanie karku, kurz opada i trzeba by coś, od początku do końca - historię o biało-czarnym, biało-czerwonym i biało-zielonym napisać dzisiaj. Bo jutro odpust i miejsce na akwarele a potem ciąg dalszy. I znowu...

środa, kwietnia 22

impresje po powodzi...

...czyli kilka rysunków zen wykonanych podczas pewnego wojażu ze złotego osła do kredensu, przy wtórze świeżego mleka ze skwaśniałym szczypiorem, różowych kul, śniadania mistrzów, wyblakłych wstąg długości 6 metrów, poradnika grafomana, kolorowych pisaków, kasztaniaków, arabów z tektury, odrobiny kawy i ociupiny alkoholu - przez potrójny skład trzono-założycielski Stowarzyszenia Wolnych Piurblagistów, pod którym kryją się trzy, ściśle tajne imiona L.A.K..
Celem jest brak celu, byleby fermentował stale - zaś idea ukryła się w mroku dziejów i szcza na teorie.
Ha!
(To chwila wytchnienia, przed opublikowaniem smiertelnie poważnego poematu o lajfstajlu i wpływie kolorowej gumy na pracę przysadki mózgowej.)






niedziela, kwietnia 12

śniadanie

Wyglądając (jak? przez co?), zwalczając wzmagający się szum.

Aldona siedzi obok trzepaka, widzę ją przez okno.
Nie, nie jest niczyją siostrą. Włosy opadają na otulone czerwonym swetrem ramiona.
Niebo zaszło rzewną łzą.

Aldonie jeszcze się nie zdarzyło, ani w, ani gdzieś.
W głowie świszcze wiatr, ścieżka wije się od myśli do myśli.
Przechodnie za jej plecami śmieją się, jeszcze w słońcu.
W górę wzlatują opalizujące baloniki. Dzwony biją na koniec postu.

Czy jesteś? Ma przed sobą wielkie pole bitwy, krew leje się spod przymkniętych powiek, choć wydawać by się mogło, że pochylone są nad książką, trzymaną przez nią na kolanach. Ale dziwnie długo nie przerzuca strony i huśta się na zdezelowanym leżaku w kolorowe pasy, czasem unosząc wzrok, by przyjrzeć się spadającym z balkonów fragmentom kwiatów i lakieru powlekającego framugi.

Wiem, że ona pisze. Coś mi mówi, jakiś wściekły błysk w zrezygnowanym oku wskazuje na jej stan, błogosławiony cieniem. Watahy dzikich psów z wyciem tratują jej białe czoło i zmarszczki są jak drobne zaspy. Zapadam się po kolana w tym widoku. Znieruchomiała pomiędzy ś‌wieżo wykwitłymi spod ziemi chwastami i przebiegającymi za plecami gromadami ludzi, tkwi na posterunku.

Powraca myśl o. Spod powiek, wprost na ziemię, układając się w dziwnie symetryczną kałużę, korespondującą z gnijącym nieopodal ciałem baranka, pada krew. Sąsiedzi mają pomazane drzwi.
Bo spojrzała.

Anioł nie zstąpi w ten zakątek, to nie jest zwykłe osiedle - raczej osada - ale żeby się zobaczyć i tak musimy używać lornetek i wizjerów, godzinami wystając na dachach, by wypatrzeć jakąś panią Anię w kąpieli, zza zahaczonej o wazon firanki, w strudze wieczornego światła. Grzesząc samotnie, po omacku. Brudząc i drąc spodnie, zagarniając materiał dłońmi, byle tylko nie umknęła żadna kropla; żeby tylko się nie zdemaskować.

///

Jego ciało mieniło się wszystkimi kolorami, przez pryzmat, który zostawiła na kocu Ag. Tak, przez pryzmat, kobieta podglądała mężczyznę. Pranie schło i wszystko przebiegało pozornie bez konsekwencji, jak film. Niema obserwacja, potem rano, dzień dobry. Oni to kupują, powinni kupować - powinniśmy nie chcieć i nie potrzebować więcej, bo kiedy się zachce - zwykle nie wiadomo, kiedy przestać i można popaść. W okno czy dach. Zatracając się w niedostępnych obrazach i narażając na wściekłe ujadanie sąsiadów.

Pokład mieni się wszystkimi odcieniami. Dzień niepostrzeżenie minął. Wiem już jak przestałeś być chłopcem. Czytam to ze śladów warg na serwetce, dedukuję, zapadając się coraz głębiej w grząski jar słoika. Coś za coś, śmieje się małpa. Spodek, dzyń, dzyń, dzwonią krople herbaty.

Wielki pomarańczowy księżyc. Spójrz tylko. Teraz, za drugim razem, kiedy jestem już wewnątrz swojego pokoju, widzę go zupełnie innym. Tak, jak myślałyśmy. Śledził nas w drodze, stąd niebotyczny niż na jaki się stoczył. Zrudział od ziemi, czy tam, jakiejś jesieni, o którą zawadził spuszczając się z góry na linie, stąd ten opętańczy kolor. Przeświecał przez babciną firankę tak długo, aż wyblakł. Już jest taki jak zwykle. Spokojny i jasny.
Będziesz gryźć?

///

Aldona kąpie się za oknem, prezentując swoje porażające ciało. Jestem głodny, tak bardzo głodny, że za nic nie chciałbym go dotknąć, nigdy nie dostąpić. Pozbawiłbym się marzeń, tak teraz myślę. Jest na świecie tylko ten przyciągający zapach. Umieram na dreszcze, jedym spojrzeniem godząc w, łapiąc jej zaplątane w prześcieradła kształty. Marquez, szepczę, manipulując okiem obiektywu, ale anioł wraca, by trzepnąć mnie po ręce. Zostaw, sapie, wtulając się pomiędzy ucho a ramię, wbijając wzrok w zjawę. Stoimy już. Oboje. Nie wiem, co on tam ma, ale wiem, że tak samo, jak ja, spada właśnie z wysoka.

Za nic nie chciałbym cię już dotknąć. Chciałbym umrzeć w miejscu pełnym zjaw, we mgle, z majakami przed oczami, z polem, zarezerwowanym dla wyobraźni, tylko dla niej. Elektryczne światła szkodzą nam na serce, na zabój. Wiosna, śmiertelnej ezoteryki, śmiertelnej odwagi, tułaczki, w którą nie mamy czelności się wybrać, przyszpileni wizjami do łóżka i baldachimu. Przybici niedoścignionymi opisami miejsc, które blakną - przy kunszcie słowa - gasną, tracąc duszę, jak Aborygeńskie dzieci, przepadają bez wieści, niepostrzeżenie podmienione przez swoje falsyfikaty stworzone przez speców od kreowania przewodników.

///

Mam przez Ciebie, Aldona, ochotę położyć się na ziemi, tak, jak stoję. Położyć się na chodniku, pod czyimikolwiek nogami i leżeć. Biernie, jak drewno, kłoda, człowiek - nie martwy, tylko trochę przybrudzony. Jąkająca się atrapa cukierka. Ty, ty. Jak wytrwałaś w prawdzie, nie rozumiem. Drapiąc bez narażania się na niedostąpienie rezurekcji.

Ennio gra suitę, kobieto, najgorsze ze stworzeń, nie ruszaj się, chcę zrobić ci choć jedno zdjęcie, nim przepadniesz w ciemności. Cały horyzont jest za to twój, obiecuję, że więcej nie ruszę się z domu i przestanę zdzierać korę z twojego ulubionego drzewa, po którym wspinam się, co wieczór, żeby podpatrywać, jak rozplatasz warkocz i siejesz panikę pisma, na białych arkuszach. Przyrzekam na twoje obnażone plecy, że moja dusza jest śmiertelna i nie przekaże nikomu tego, co wyszepczesz do mnie, spoglądając w obiektyw oka.

czwartek, kwietnia 9

///

- Oto smarkówa barda. Nowy odcień sztuki dla naszych irlandzkich poetów : smarkozielony. Można go prawie posmakować, co?
(...)
- Boże, powiedział cicho. Czy morze nie jest tym, czym nazywa je Algy: szarą, słodką matką?
Smarkozielone morze, mosznękurczące morze. Epi oinopa ponton. Ach Dedalusie, Grecy.
Muszę cię nauczyć. Musisz ich czytać w oryginale. Thalatta! Thalatta! Jest ono naszą ogromną, słodką matką. Podejdź i spójrz.

(Ulisses, J. Joyce)

Gnając setny powóz ciągnięty przez woła spiżowego, zauważam, jak ciężkie są dzisiaj, dotychczas niewyczuwalne gałki oczne.
Jak zapadają się w opuchnięte oczodoły, dotykające jeszcze bardziej napęczniałego mózgu.
Jeżeli cieknie mi z ust, to tylko dlatego, że w takie dni jak ten, zamieniam się w tarczę strzelniczą i nie dziw się, że proszę, byś nie wycierała piany z kącików i przestała wpatrywać się we mnie jak w obrazek, bo nie w tym rzecz, by zanalizować każdy milimetr skóry.

Składany, zbierany, targany, ciągnięty, przerzucany przez ramię; po dwóch dniach doprowadziłam go do celu, sadzając na krześle w kuchni piankowy szkielet w moim, przedartym na poszewce płaszczu. Są na mnie źli, to oczywiste, zawsze jest ktoś, kto martwi się bardziej niż inni i ktoś, kto oberwie po słodyczy swoich trosk. Nie w tym metoda, by nie wracać dla samego niewracania, z zamiarem odprawienia jakiegoś małego oszukaństwa, wymszenia się od odpowiedzialności.
Zliturgizowalo baterię w telefonie, dlatego zamilknął.
Nie jeść obiadu dwa dni. A oni się smucą. Gardło siada na atmosferze, rozpłaszcza szeroki zad, napręża struny. Gardło, Ty na nic. Ona nie umie się tłumaczyć.

Gdzie byłaś, nie pytają, tylko milczenie. Tak się nie zachowuje dorosły, tak się nie zachowuje zamieszkały w domu rodzinnym, z tymi, którzy najbardziej ze wszystkich, bezinteresownie go kochają. Kotu się nie umiera. Płakać, płakać. Ale nie, tak nie zachowuje się dorosły, Ty sadystyczne dziecko, w drinkach dzisiaj proszki i tabletki, nie mówią, ale wiem, że gdyby coś zostało powiedziane - to właśnie to.
I jestem teraz przestraszeniem. Tak się nie zachowuje.
Ale jak z ja. Jak z tym, och nie martw się, och serce moje, zapierdolę się, do jasnego, ciemnego cienia. Dokąd znowu wychodzisz, po co jedziesz. Nie ma niczego wesołego w tych wojażach bez szczoteczki do zębów i flamastra do trupów. Nie ma niczego wesołego w tych nocach, które przechodzi się jak własny pokój, z kąta w kąt szurając stopami, kiedy gwiazdy palą się i ogrzewają twoje serce.

Dłonie pachną czekoladą i sezamem, jak ciastka i lody jagodowe. Wszystko pachnie piernikiem i łzami. Jamamdwanaścielatniepytajdlaczego. 92 szmuglujący zapętlone ciała z Ch. do B., od Annasza do Kajfasza, z mietą rosnącą w oddechu. Na ramieniu nosiła kota, kot był jak mały, schorowany jaszczur, z oczami na pół glowy. Dyszał chrapliwie w słoneczną ciszę.

Na celowniku piach. General przykłada lufę do skroni. Mach, mach, jakże ten spust doskonały, nigdy nie zapada na czas. Dymi się, ale tylko z uszu. Słone znaki ostrzegawcze - ich transparentne trajektorie ściekające w rurokształtne przekłady Joyce`a.
Tutaj je się spaghetti, z jakimiś czerwonymi i zielonymi śladami na rękach, czyta się Ulissesa, po roku, z wielkim apetytem.

Mówił S.: jatopodejrzewałemżejakieśwtobiewyobcowanie. dwarazypowiedziałaśmicześćnimmniezauważyłaś. nieprzepraszaj.

Na potylicy guz. Skąd?
Kto to wie.
Niech idzie z dymem.

Balansowanie na krawędzi tej samej a jednak innej historii. Złoty sierp. Podaj chininę. W szeroko otwartych oknach prawdziwe oznaki rezurekcji. Baranek tyś, padawanek tyś, godzinę taką, wybraną w dniu, w którym niczego ode mnie nie dostaniesz, sam zagospodarowałeś. Obnażyłem się, wybacz. Skonfigurowałem układ macek tak, by wykaraskanie się z tej historii zbliżyło cię do granicy cudu.