czwartek, kwietnia 9

///

- Oto smarkówa barda. Nowy odcień sztuki dla naszych irlandzkich poetów : smarkozielony. Można go prawie posmakować, co?
(...)
- Boże, powiedział cicho. Czy morze nie jest tym, czym nazywa je Algy: szarą, słodką matką?
Smarkozielone morze, mosznękurczące morze. Epi oinopa ponton. Ach Dedalusie, Grecy.
Muszę cię nauczyć. Musisz ich czytać w oryginale. Thalatta! Thalatta! Jest ono naszą ogromną, słodką matką. Podejdź i spójrz.

(Ulisses, J. Joyce)

Gnając setny powóz ciągnięty przez woła spiżowego, zauważam, jak ciężkie są dzisiaj, dotychczas niewyczuwalne gałki oczne.
Jak zapadają się w opuchnięte oczodoły, dotykające jeszcze bardziej napęczniałego mózgu.
Jeżeli cieknie mi z ust, to tylko dlatego, że w takie dni jak ten, zamieniam się w tarczę strzelniczą i nie dziw się, że proszę, byś nie wycierała piany z kącików i przestała wpatrywać się we mnie jak w obrazek, bo nie w tym rzecz, by zanalizować każdy milimetr skóry.

Składany, zbierany, targany, ciągnięty, przerzucany przez ramię; po dwóch dniach doprowadziłam go do celu, sadzając na krześle w kuchni piankowy szkielet w moim, przedartym na poszewce płaszczu. Są na mnie źli, to oczywiste, zawsze jest ktoś, kto martwi się bardziej niż inni i ktoś, kto oberwie po słodyczy swoich trosk. Nie w tym metoda, by nie wracać dla samego niewracania, z zamiarem odprawienia jakiegoś małego oszukaństwa, wymszenia się od odpowiedzialności.
Zliturgizowalo baterię w telefonie, dlatego zamilknął.
Nie jeść obiadu dwa dni. A oni się smucą. Gardło siada na atmosferze, rozpłaszcza szeroki zad, napręża struny. Gardło, Ty na nic. Ona nie umie się tłumaczyć.

Gdzie byłaś, nie pytają, tylko milczenie. Tak się nie zachowuje dorosły, tak się nie zachowuje zamieszkały w domu rodzinnym, z tymi, którzy najbardziej ze wszystkich, bezinteresownie go kochają. Kotu się nie umiera. Płakać, płakać. Ale nie, tak nie zachowuje się dorosły, Ty sadystyczne dziecko, w drinkach dzisiaj proszki i tabletki, nie mówią, ale wiem, że gdyby coś zostało powiedziane - to właśnie to.
I jestem teraz przestraszeniem. Tak się nie zachowuje.
Ale jak z ja. Jak z tym, och nie martw się, och serce moje, zapierdolę się, do jasnego, ciemnego cienia. Dokąd znowu wychodzisz, po co jedziesz. Nie ma niczego wesołego w tych wojażach bez szczoteczki do zębów i flamastra do trupów. Nie ma niczego wesołego w tych nocach, które przechodzi się jak własny pokój, z kąta w kąt szurając stopami, kiedy gwiazdy palą się i ogrzewają twoje serce.

Dłonie pachną czekoladą i sezamem, jak ciastka i lody jagodowe. Wszystko pachnie piernikiem i łzami. Jamamdwanaścielatniepytajdlaczego. 92 szmuglujący zapętlone ciała z Ch. do B., od Annasza do Kajfasza, z mietą rosnącą w oddechu. Na ramieniu nosiła kota, kot był jak mały, schorowany jaszczur, z oczami na pół glowy. Dyszał chrapliwie w słoneczną ciszę.

Na celowniku piach. General przykłada lufę do skroni. Mach, mach, jakże ten spust doskonały, nigdy nie zapada na czas. Dymi się, ale tylko z uszu. Słone znaki ostrzegawcze - ich transparentne trajektorie ściekające w rurokształtne przekłady Joyce`a.
Tutaj je się spaghetti, z jakimiś czerwonymi i zielonymi śladami na rękach, czyta się Ulissesa, po roku, z wielkim apetytem.

Mówił S.: jatopodejrzewałemżejakieśwtobiewyobcowanie. dwarazypowiedziałaśmicześćnimmniezauważyłaś. nieprzepraszaj.

Na potylicy guz. Skąd?
Kto to wie.
Niech idzie z dymem.

Balansowanie na krawędzi tej samej a jednak innej historii. Złoty sierp. Podaj chininę. W szeroko otwartych oknach prawdziwe oznaki rezurekcji. Baranek tyś, padawanek tyś, godzinę taką, wybraną w dniu, w którym niczego ode mnie nie dostaniesz, sam zagospodarowałeś. Obnażyłem się, wybacz. Skonfigurowałem układ macek tak, by wykaraskanie się z tej historii zbliżyło cię do granicy cudu.