środa, grudnia 31

///d j c i m



Opowiada się tu nie o przygodzie, lecz o zdarzeniach [incidents]. Trzeba to słowo brać w tak niepozornym i tak wstydliwym znaczeniu, jak to tylko możliwe. Zdarzenie dużo słabsze od wydarzenia (choć być może dużo bardziej niepokojące), to po prostu to, co jak liść łagodnie upada na kobierzec życia; to lekka, ulotna fałdka dołożona do tkaniny życia;
to, co z ledwością można zauważyć: swego rodzaju zerowy stopień zapisu, to tylko, co potrzebne jest, by cokolwiek napisać [II 1403].

(Roland Barthes, Esej o Pierre Lotim)


Dwie doby zupełnie lewych snów.
Z całą pewnością zaburzone relacje pomiędzy signifiant a signifié, ale co poradzisz,
skoro takie to jest i już.
Dni były interesująco zespolone – noc nakładała się na świt, świt zaś, który zastawał nas nad cukierkami i szklankami, zamieniał się niespodziewanie w wieczór, by w okolicach godziny 11 rano wzejść ponownie i postawić na nogi zdezorientowane gadające głowy dziewcząt,
wybierających się właśnie na zewnątrz, z parą czerwonych butów i podziurawionym kubkiem.

W poniedziałek o godzinie 10, w cafe Barcelona przy rynku, czas pierdoli się z sensem. Przebyta droga szepcze jeszcze cicho w lekko odmrożonych udach i słychać lekkie skrzypienie grzejącej się krwi. Grusze i śliwy - taki to prezent ofiarowała nam zima.

Zastanawiam się tam nad pierwszym nieco dłuższym niż dotychczasowe, pismem, jakimiś kilkoma kartkami, oczekującymi na zapisanie. Podziwiamy paskudne obrazy imitujące afrykańską sztukę regionalną w najgorszy z możliwych sposobów.
W bulce jest mozarella, na spodeczku mały, czekoladowy cukierek.
Skóra na dłoniach i stopach doskonale spierzchnięta, od zimna i podeszew butów.
Język szorstki od słów.

Gdyby nie pozwolono na tą rotację, bezwzględnie bym zwariowała ze szczęścia w nieszczęściu, czytając bez przerwy i żarłocznie piękne książki, wprowadzające mętlik i dezorientację. Gdyby nie było tych miejsc, do których można się udać, usiąść na cudzym fotelu w cudzym mieszkaniu i czuć się podejmowanym, zdystansowanym i oddalonym od wszelkiej zobowiązaności na odległość twarzy i garnka z grzańcem, wszystkie animacje i realizacje byłyby już gotowe a duch w akcie rozpaczy, położyłby się na wycieraczce i odmówił posłuszeństwa.

Dobrze jest chcieć i móc zrobić piknik na podłodze z klepek i patrzeć
z naprzeciwka, jak nadjeżdżają kolejne pociągi i przenikają, nie czyniąc
nikomu krzywdy, głowy i włosy, półklęczących istot, pochylonych nad wspomnieniami.

Dobrze jest chcieć i móc.
Wejść potem do jaskini i nie wychodzić przez długi czas,
nie ze strachu przed niedźwiedziami a raczej czystej(?) chęci
posmakowania skał i kropel.

Blablebleblable.

Perdtion city on ya way.



(Araki Nobuyoshi)