sobota, maja 31

robimy gofury!

na butelce pisało, że wystarczy dolać mleka i dokonać gwałtownego szejka -
potem wlać do gofrownicy, zostawić na 3 minuty...

..i masz babo placek

środa, maja 28

Dlaczego rurka powinna być gumowa?



































,,Nadieżda Siemionowa sugeruje, by do płukania jelita grubego, zamiast dołączonych końcówek, używać gumowego węża, znajdującego się w komplecie."

wtorek, maja 27

zmierzłe plwociny

Zapis ustawkowy.
Mianowicie - piszę, bo się denerwuję. Pisanie umożliwia mi pozbycie się części obciążeń psychicznych powodowanych codziennością.
Dlatego prawdopodobnie nie będzie ze mnie dobry literat - za mało dystansu, zbyt wiele egoizmu i chęci samozaspokojenia. Poza tym - jestem zafascynowana formą; podniecają mnie relacje pomiędzy wyrazami - czytane na głos frazy zyskują zupełnie nową melodię.
To już jest zwykłe kuglarstwo.

Ale nikt nie mówił, że nie jestem kuglarzem.
Przyćmiewa mi umysł wizja jutrzejszych zaliczeń - nie jestem w stanie skupić się i wykonać jak należy, podobno dosyć przystępnej roboty - animacji.
Żadnych cudów się w szkole nie wymaga - to początki - więc wystarczy wprowadzić nieco
ruchu i to wszystko. Chyba czekam na dzisiejszą noc - cały dzień będę się denerwować,
żeby nocy nie przespać i stawić czoła TEMU SYFU.
Zdarza się, że fizyczne restrykcje w rodzaju zakazania sobie snu, pomagają
się zmobilizować, jakkolwiek - nie wiem, czy to takie dobre. Wciąż hołduję starej
maksymie a propos pracy systematycznej.
Ale ja jestem kuglarzem - piję kawę, słucham Kosheen (bo mnie przygnębia) i zastanawiam się.

Cieszą mnie minione dwa semestry niezależnie od tego, czy to wszystko kończy się całkowicie dobrze. Najważniejsze to czuć, że się żyje. Nauka daje to poczucie - wciąż jest mnóstwo do zrobienia, są pomysły do rozwijania na przestrzeni lat - i tyle książek do przeczytania.

Słyszałam, że poczucie totalnej niewiedzy jest pułapką - z racji że jesteśmy w sytuacji, w której ogarnięcie wszystkiego, czego dobrze byłoby się nauczyć - jest niemożliwością, łatwo możemy popaść w frazesy pokroju ,,nie wiem", ,,za mało wiem", ,,nie mnie oceniać" albo w znajdujące się na drugim biegunie bezrefleksyjne potakiwanie.

I zastanawiam się, po ostatnim pokazie dokonań mitycznego krakowskiego artysty Normana Leto, z jaką łatwością ludzie zastępują swoją myślową niezależność zastępami słynnych nazwisk np. ,,musi Pan mieć rację - bo Foucault powiedział tak, a Derrida napisał to, zatem patrząc przez pryzmat ready - mades Duchamp`a jestem w stanie w pełni zaakceptować Pana twórczość oraz nowatorską (hahah) ideę głoszącą, że największymi artystami są 6-letnie dzieciaki, które za jakieś 30 lat uzyskają prymat w sztuce."

I tak jak dostrzegam istotną rolę lektur oraz filozoficzno - literackich autorytetów w procesie
kształcenia - tak z drugiej strony jestem niepomiernie zirytowana naszym mentalnym lenistwem. Swoim też, tak. Pani Stymulatorka dialogu była zachwycona, Pan Młody Student Historii Sztuki z Krakowa powiedział, że akceptuje twórczość Leto bezkrytycznie (!!).

Ja jako rasowa Polka, wychodzę z założenia, że ZAWSZE jest coś do skrytykowania.
Bo nie wszystko ma prawo pretendować do miana dzieła sztuki, choć postmodernistyczna fama niesie, że tak właśnie jest.
Bo nie wierzę, że każdy z ludzi (zreszta zgromadzonych w dosyć kameralnym składzie),
biorących udział w pokazie ,,sZTUKA oFF" zgadzał się z postulatami Pana Normana.

Mówienie że zmarły przed ilomaś tam laty krytyk sztuki pochwaliłby pewnie ich twórczość również niczego nie zmienia w tym dialogu - bowiem ów krytyk martwym jest od lat.
Łatwo zasłonić swoją konfuzję kukiełką jakiejś wybitnej persony i wymigać się tym samym od zadania istotnych pytań: ,,po co?" i ,,dlaczego?".

Jeżeli zakładamy, że wartość dzisiejszej twórczości rozstrzygną dopiero przyszłe wieki, może w ogóle zarzućmy wszelka krytykę i wszystkie zjawiska budzące w nas negatywne emocje
kwitujmy milczeniem; natomiast to co nam się spodobało określajmy słowami ,,ładne", ,,urocze",
,,miłe" miast porywać się na zwroty typu ,,Wystawa Śląsk Activ 3 (...) prezentuje obraz nielinearny, fragmentaryczny, nie powiązany ściśle instytucjamim, dzięki temu niezideologizowany choć ideowy (...)" z nieodłącznymi smaczkami w rodzaju ,,Wystawa ma charakter ,,work in progress" (...)".*1
Nowa tożsamość śląskiej sztuki określana jest za pomocą zwrotów anglojęzycznych; dlaczego?
Małym jestem ludkiem, niczego nie rozumiem - nie pojmuję, niech ktoś mi wytłumaczy?
Czy sztuka świeża i nowa musi mieć koniecznie zasięg globalny, macki angielskich słów wysuwające się w kierunku świata?
Śląsk jest "activ" i ,,trendy", hm?
Jestem zbyt zmęczona, żeby to pojąć.

Miałam napisać notkę terapeutyczną - ale znowu się zdenerowowałam; być może przeczytałam o jedną książkę za mało by zrozumieć złożone mechanizmy składające się na język dzisiejszego artystycznego światka.
Ale jako zwykły maluczki mam prawo wykrzyknąć, że WKURWIA MNIE NIEZROZUMIAŁOŚĆ WASZYCH DZIAŁAŃ i że proszę o instrukcje do wszystkich tych filmów o narciarzach i figurach geometrycznych.

Żeby nie było skrajnie pesymistycznie i krytycznie, dodam, że prezentacja Andrzeja Tobisa na ,,Śląsk Activ 3" zachwyciła mnie swoją bezpretensjonalnością i zmusiła do podniesienia kącików ust. Lecznicze właściwości obrazów - oto recepta na świat, oto recepta na Aktywny Śląsk 4 - coś budującego, chociażby wyzwalającego w widzu dobrą energię miast nieustającej irytacji faktem, że jest się profanem i ignorantem, bo nie dostrzega się ducha artyzmu w haśle ,,Prawdopodobnie wszyscy jesteśmy tylko zwykłymi śmiertelnikami"*2 opisującym zdjęcie kuchennych szafek.

Uch!
Wyraziwszy swoje ubolewanie i wylawszy jad i gorycz na Bogu ducha winnych aktywistów, chciałabym jeszcze dodać, że i tak cieszą mnie przedsięwzięcia pokroju wystawy ,,Śląsk Activ" czy pokazów w CSF, bo równie dobrze moglibyśmy w nieskończoność podniecać się obrazkami Malczewskiego, co byłoby niepomiernie nudne.
A tak to człowiek się czasem poddenerwuje i refleksją jakąś zajmie się...

Tym konstruktywnym stwierdzeniem przydługawą wypowiedź swą kończąc podnoszę obolałą część tylną z krzesła i ruszam na łowy - do bibliotek drukarni i szkół. Amen.



*1 cytaty są fragmentami opisu wystawy zawartego w ulotce zalegającej na stoliku w rzeczonej katowickiej
BWA
*2 tytuł pracy duetu
Łukasz Dziedzic & Joanna Rzepka-Dziedzic

niedziela, maja 25

Ave Diamanda!

Praca, która z racji nieprawidłowego zagruntowania, lada dzień zniknie
spośród żywych. A szkoda, bo to moja najlepsza. A może właśnie dlatego
dobrze - bo będzie trzeba zrobić kolejne a nie ślinić się do jedynej udanej.
Z dedykacją dla Józefa Czapskiego.

Ale nie o tym być ma!
Ma być o zniewalającym dźwięku, charczeniu, sapaniu i pisku, cudownym
pisku przywodzącym na myśl skrzypce.
Nie potrafię się skupić jak należy, bo z głośników leci Diamanda Galás.
Dawno nie słyszałam czegoś takiego, zaparło mi dech.
Płyta jest ciężka, ale tak piękna, że zaczynam odczuwać rausz.
Ten Głos!
Dlaczego nigdy dotąd, chociaż na nią trafiałam, nie potrafiłam w spokoju
tego posłuchać!? Genialne.
Zatytułowana - The Litanies Of Satan - dwie piosenki, Ave Diamanda!

niedziela, maja 18

sobota, maja 17

popłuczyny po dniu

Podświadome ruchy tektoniczne kości czaszki.
Górotwór rusza na potwora.
Piękny ból promieniujący na cały świat, ból
od nasady nosa rozprzestrzeniający się z prędkością
światła po wszystkich swych bólowodach, dryfujący z
odchyloną przyłbicą rozbitek (dryfitek, przybitek?).

Pięknie gra krew. Krew we mnie gra.
Melodia pijana, jak z jakiegoś starego filmu grozy, z palcami zbielałymi
od zaciskania się na poręczy. Melodia zapatrzona w siebie,
zatrzymana w pół kroku przed skokiem, zacięta, cyklicznie wpadająca
w płaskie tonacje molowe.

***

Noc muzeów spędzam w domu, bo najnormalniej w świecie
przestałam w nie wierzyć. Nie znaczy to, że mnie nie
podniecają - wręcz przeciwnie - ich martwota jest niesamowicie nęcąca.
Z reguły puste i samotne (o ile z nagła nie trafi się jakiś pokaz sztuki,
dajmy na to Rembrandta - złoty strzał w ich zintegrowaną alienację),
są idealnymi punktami łownymi dla wszystkich domorosłych nekrofili
spragnionych zwietrzałego ciała zgryzionego przez czas i mikroby.

Pożerając wzrokiem te narodzone z myśli i ręki relikty przeszłości,
realizują swoje perwersyjne marzenia o spółkowaniu z duchami.
Często więc wchodzę w muzea, robię licom obrazów trumienne potrety
Zapamiętuję je najlepiej, jak tylko się da, zapisuję w swojej zataczającej
krąg, wątłej pamięci.

Noc w muzeum, niezły seks - helołin dla koneserów - wyborne trupy na pięknych,
złoconych katafalkach, muzyka, przewodnik, jakiś zakamuflowany drink
w okolicach bezpłatnej toalety.

Tak, teraz moglibyśmy się napić - zdrowie starej, dobrej mitomanii.
Ale ta krew jest prawdziwa i trupy są prawdziwe.
Ouroboros, pozbawiona źródeł nuta magiczna w tej historii.

Panele i kafelki zalała purpurowa posoka,
choć nikt nikogo nie uderzył ani owulacja nie spotła się ejakulacją.
Po prostu wąż zdołał wreszcie dosięgnąć swój ogon i przygryzł go
lekko, tak jak w przypływie emocji ta piękna brunetka z pierwszego
rzędu zagryza dolną wargę.

piątek, maja 16

środa, maja 14

nocne jazgoty

A gdyby tak beztrosko leżeć.
Mieć sporą szparę pomiędzy jedynkami i gładkie włosy blond,
byłoby pięknie!
Mieć jednocześnie małe i duże stopy równocześnie.
Buduar i garsoniera.
Zmieniać płeć w miarę chęci i możliwości, dajmy na to - dwa razy w miesiącu.
Czasem bywać kotem w rui, czasem rozkołysanym statkiem...

Zdarzyło mi się po raz kolejny, całkiem po kociemu, wylegiwać
się na podłodze w łazience. Ten z rzadka praktykowany zwyczaj
sprawia, że wracają siły; może nie w swojej pierwotnej, jędrnej
i gładkiej postaci, ale w takich wypadach nawet odrobina rezerwy
się przydaje.
Gardło zamieniło się w ruchome schody, po których w te i wewte,
razem z nielicznymi, bezużytecznymi skrawkami zdań,
płynie transport nagromadzonej podczas rajdu w oknie autobusu, flegmy.

Tabletki nie są przekonujące, słabe, mało kultowe, nie intrygują.
Po raz kolejny na horyzoncie pojawia się substancja na bazie spirytusu i ziół,
podobno benedyktyńskich.
Marzanka i czyściec, przetacznik i bagno, paprocie i mchy,
ziele piołunu, ruty, konwalii i dzikiej gruszy, wężowego moru,
jelenich języków i jaskółczego ziela,korzeni podróżnika
i kurzego ziela, pestki i skórki cytrynowych jabłek i kawałki bursztynu.
Pić nie umierać, choć pali diabelnie.

Szeptać do szaleństwa z włosami zaplątanymi w sitowiu - to fraza podobna
do tej opisującej skład benedyktyńskiego wina.
Magiczne rzeczy, dające pozory obcowania z wiecznością i pięknem.
However you look at it - you loose, doskonale pamiętam.
Nie dalej jak dwie godziny temu wszystkie tkanki były jeszcze bezradne
wobec maleńkiej katastrofy. Miejscowo znieczulając, póki co, zaradziliśmy.
A może zaradziłyśmy, co za różnica?
Czasem niewiele brakuje człowiekowi do zadławienia się własną swoją śliną.

A rano egzamin, czy jak to tam nazwać, do zdania.
I nauczyć się nań nie sposób, bo zawsze są setki innych,
bardziej pilnych spraw - na przykład zastanawianie się.
Powieki od tego bolą, wstaje się potem, dajmy na to o 7 rano z jakimiś
dalekimi echami chorobliwych wspomnień z 3 w nocy.
4 godziny snu? Nie czuję.

O polipie z jedwabnym spojrzeniem! Ty, którego dusza jest nieodłączna
od mojej, ty, najpiękniejszy mieszkańcu kuli ziemskiej, zarządzający serajem
czterystu ssawek, ty, w którym godnie się mieszczą, jak w swej naturalnej
rezydencji, dzięki obopólnemu porozumieniu złączone nierozerwalną więzią,
łagodna cnota udzielająca i boskie wdzięki,
czemuż nie jesteś koło mnie i twój brzuch z rtęci przy mojej piersi z aluminium,
abyśmy, siedząc na jakiejś nadbrzeżnej skale, mogli kontemplować ten widok,
który uwielbiam! - to pierwsze akordy ,,Pieśni...", kolana się uginają, ale
jeszcze nie klękamy - najpiękniejsze ciągle przed nami, hahah.

wtorek, maja 13

13 maja, wszystko ze słabości pochodzi.

,,Nie umiem wyjść ni wejść; jestem wszystkim co wyjść ni wejść nie umie" (Nietzsche)

,,To kara za grzeszną rozrzutność, z jaką marnotrawiliśmy fluid nerwowy.
- Rozsiewaliśmy naszą osobowość na cztery wiatry świata, a teraz doznajemy
niezmiernych trudności zebrania jej i skupienia..." (Baudelaire)

,,A dalej było tak, jak w tamtej starej marksistowsko - leninowskiej
bajce o Królewnie Śnieżce
i siedmiu naraz krasnoludkach" (Baczewski)

,,W dawnych zamtuzach orgie, rzężąc po dawnemu,
A na murach brunatnych latarnie majaczą,
Płonąc blaskiem złowrogim ku niebu blademu." (Rimbaud)

Bla, bla, bla. Przemarsz przez ulice, kolejna księga rodzaju,
Bóg astronauta, wiotki Jeździec Apokalipsy.

Jutro będą ,,Pieśni Maldorora", dwa miesiące buszowania
po antykwariatach i internecie zakończyły się ze skutkiem pozytywnym.
Bach. I jest. Bytom, Dworcowa.
Poza tym.
Wykonałam nocny kalendarz na najbliższe niecałe dwa miesiące
(do 7 lipca). Są tutaj daty, różne.
Sesja, kolor pomarańczowy, egzaminy - zielony,
potem niezależnie od wyników pozbieram papiery (halo, zbieram papiery! :) )
i igły i szyć będę książki.
Wypychać manekiny i robić lalki.
Będzie Comte de Lautréamont z ustami przeciętymi od ucha do ucha, lato,
samotna naga Ceres ziejąca ziarnem...

( W związku z myśleniem o lecie.)
Mam w biurku cztery szuflady z czego dwie wypełnione są po brzegi butelkami.
To chyba oznaki resajklingu - butelki zielone w jednej, brązowe w drugiej.
Śmieci w koszu na śmieci.
Zapalniczka przechodząca w delikatny szmaragd.
Krew na paczce papierosów używanej raz na miesiąc, od wielkiego dzwonu.

Krwawię regularnie, bo prawdopodobnie jestem pedałem, czego absolutnie
nie dam sobie powiedzieć, po prostu nie.
Palę takie cienkie. Popijam przed monitorem z gwinta.
Kręci mnie to podrygiwanie powietrza, piosenki siedemnastoletnich chłopców,
zakazane rysunki. Taki np Saturno Buttò, w Bibione, śmiesznym nadmorskim
kurorcie (byłam tam około 1996). Słońce, turyści, wiórki kokosowe zraszane
wodą. wszystkie te pocztówki i zdjęcia. Zapach olejku do opalania, biusty
opięte paskami materiałów rozpływające się na rozgrzanym piasku. Topless.
Stopy.
I Saturno Buttò.

- Kryptokanibalu?
- Tak, tutaj jestem.

Gryzę Baudelaire`a, zgłębiam Teologię Ikony,
serce jest samotnym żeglarzem, drogi monisieur Pascal,
nawet bardzo samotnym, a umysł rozbitkiem - no z Kogo to, hę?
Rozbitek z fregaty języka dryfuje na tratwie pocałunku.
Ciało jego jest morzem.
Z każdym snem coraz bardziej umarłe.
Dlatego nie pytaj, uwierz raczej,
że z każdą falą przybija do brzegu inne morze
i nic nie wraca, nikt nie wraca, wszystko ginie.
A to, że żyjesz z powodzeniem może oznaczać,
że jesteś opowiadany przez swój własny sen.*

Zapłakałabym, jestem odmiennej orientacji, mam pełne prawo,
ale nie potrafię. Może dlatego, że od tygodnia chwiejnie wycieram oczy
poduszką w greckich hoplitów.
Może się troszkę denerwuję.
A może troszkę wariuję.
Prawdopodobnie obydwa po kawałku.
Dlatego piszę. Śmieszne.

Sentymentalne ciało, brud za paznokciami, dżokejka w
fioletowe paski, z napisem ,,spring break";
A nade wszystko potrzeba wywnętrzania się.
Trawa, trawa, mowa.
Tak wiem, miałam zrobić huczne parapety, odwiedzić, coś powiedzieć.
Ale sobie poszłam.
Wkurwiać ludzi na uczelni, działać na nerwy ciekawskim staruszkom w
autobusie (`a co pani maluje` - ,nic nie maluję, rysuję`) aż mi się
głupio zrobi i będę musiała spuścić na nos okulary przeciwsłoneczne
i symulować lekturę.

Chciałabym to mocno odczuć, ale przyszła wiosna i nie potrafię się z nią zaprzyjaźnić.
Czekałam tak niecierpliwie a teraz odbieram jej obecność jako kolejny krok do śmierci;
słodką truciznę podaną na płatku żonkila.

Zrobię typografię, naciągnę noc na krosna, będę pleść,
niewątpliwie także od rzeczy.
I rysować, nade wszystko rysować.


*nieopisane fragmenty wierszy, of course, by MKE Baczewski, ,,Morze i inne morza", Mikołów 2006