wtorek, maja 27

zmierzłe plwociny

Zapis ustawkowy.
Mianowicie - piszę, bo się denerwuję. Pisanie umożliwia mi pozbycie się części obciążeń psychicznych powodowanych codziennością.
Dlatego prawdopodobnie nie będzie ze mnie dobry literat - za mało dystansu, zbyt wiele egoizmu i chęci samozaspokojenia. Poza tym - jestem zafascynowana formą; podniecają mnie relacje pomiędzy wyrazami - czytane na głos frazy zyskują zupełnie nową melodię.
To już jest zwykłe kuglarstwo.

Ale nikt nie mówił, że nie jestem kuglarzem.
Przyćmiewa mi umysł wizja jutrzejszych zaliczeń - nie jestem w stanie skupić się i wykonać jak należy, podobno dosyć przystępnej roboty - animacji.
Żadnych cudów się w szkole nie wymaga - to początki - więc wystarczy wprowadzić nieco
ruchu i to wszystko. Chyba czekam na dzisiejszą noc - cały dzień będę się denerwować,
żeby nocy nie przespać i stawić czoła TEMU SYFU.
Zdarza się, że fizyczne restrykcje w rodzaju zakazania sobie snu, pomagają
się zmobilizować, jakkolwiek - nie wiem, czy to takie dobre. Wciąż hołduję starej
maksymie a propos pracy systematycznej.
Ale ja jestem kuglarzem - piję kawę, słucham Kosheen (bo mnie przygnębia) i zastanawiam się.

Cieszą mnie minione dwa semestry niezależnie od tego, czy to wszystko kończy się całkowicie dobrze. Najważniejsze to czuć, że się żyje. Nauka daje to poczucie - wciąż jest mnóstwo do zrobienia, są pomysły do rozwijania na przestrzeni lat - i tyle książek do przeczytania.

Słyszałam, że poczucie totalnej niewiedzy jest pułapką - z racji że jesteśmy w sytuacji, w której ogarnięcie wszystkiego, czego dobrze byłoby się nauczyć - jest niemożliwością, łatwo możemy popaść w frazesy pokroju ,,nie wiem", ,,za mało wiem", ,,nie mnie oceniać" albo w znajdujące się na drugim biegunie bezrefleksyjne potakiwanie.

I zastanawiam się, po ostatnim pokazie dokonań mitycznego krakowskiego artysty Normana Leto, z jaką łatwością ludzie zastępują swoją myślową niezależność zastępami słynnych nazwisk np. ,,musi Pan mieć rację - bo Foucault powiedział tak, a Derrida napisał to, zatem patrząc przez pryzmat ready - mades Duchamp`a jestem w stanie w pełni zaakceptować Pana twórczość oraz nowatorską (hahah) ideę głoszącą, że największymi artystami są 6-letnie dzieciaki, które za jakieś 30 lat uzyskają prymat w sztuce."

I tak jak dostrzegam istotną rolę lektur oraz filozoficzno - literackich autorytetów w procesie
kształcenia - tak z drugiej strony jestem niepomiernie zirytowana naszym mentalnym lenistwem. Swoim też, tak. Pani Stymulatorka dialogu była zachwycona, Pan Młody Student Historii Sztuki z Krakowa powiedział, że akceptuje twórczość Leto bezkrytycznie (!!).

Ja jako rasowa Polka, wychodzę z założenia, że ZAWSZE jest coś do skrytykowania.
Bo nie wszystko ma prawo pretendować do miana dzieła sztuki, choć postmodernistyczna fama niesie, że tak właśnie jest.
Bo nie wierzę, że każdy z ludzi (zreszta zgromadzonych w dosyć kameralnym składzie),
biorących udział w pokazie ,,sZTUKA oFF" zgadzał się z postulatami Pana Normana.

Mówienie że zmarły przed ilomaś tam laty krytyk sztuki pochwaliłby pewnie ich twórczość również niczego nie zmienia w tym dialogu - bowiem ów krytyk martwym jest od lat.
Łatwo zasłonić swoją konfuzję kukiełką jakiejś wybitnej persony i wymigać się tym samym od zadania istotnych pytań: ,,po co?" i ,,dlaczego?".

Jeżeli zakładamy, że wartość dzisiejszej twórczości rozstrzygną dopiero przyszłe wieki, może w ogóle zarzućmy wszelka krytykę i wszystkie zjawiska budzące w nas negatywne emocje
kwitujmy milczeniem; natomiast to co nam się spodobało określajmy słowami ,,ładne", ,,urocze",
,,miłe" miast porywać się na zwroty typu ,,Wystawa Śląsk Activ 3 (...) prezentuje obraz nielinearny, fragmentaryczny, nie powiązany ściśle instytucjamim, dzięki temu niezideologizowany choć ideowy (...)" z nieodłącznymi smaczkami w rodzaju ,,Wystawa ma charakter ,,work in progress" (...)".*1
Nowa tożsamość śląskiej sztuki określana jest za pomocą zwrotów anglojęzycznych; dlaczego?
Małym jestem ludkiem, niczego nie rozumiem - nie pojmuję, niech ktoś mi wytłumaczy?
Czy sztuka świeża i nowa musi mieć koniecznie zasięg globalny, macki angielskich słów wysuwające się w kierunku świata?
Śląsk jest "activ" i ,,trendy", hm?
Jestem zbyt zmęczona, żeby to pojąć.

Miałam napisać notkę terapeutyczną - ale znowu się zdenerowowałam; być może przeczytałam o jedną książkę za mało by zrozumieć złożone mechanizmy składające się na język dzisiejszego artystycznego światka.
Ale jako zwykły maluczki mam prawo wykrzyknąć, że WKURWIA MNIE NIEZROZUMIAŁOŚĆ WASZYCH DZIAŁAŃ i że proszę o instrukcje do wszystkich tych filmów o narciarzach i figurach geometrycznych.

Żeby nie było skrajnie pesymistycznie i krytycznie, dodam, że prezentacja Andrzeja Tobisa na ,,Śląsk Activ 3" zachwyciła mnie swoją bezpretensjonalnością i zmusiła do podniesienia kącików ust. Lecznicze właściwości obrazów - oto recepta na świat, oto recepta na Aktywny Śląsk 4 - coś budującego, chociażby wyzwalającego w widzu dobrą energię miast nieustającej irytacji faktem, że jest się profanem i ignorantem, bo nie dostrzega się ducha artyzmu w haśle ,,Prawdopodobnie wszyscy jesteśmy tylko zwykłymi śmiertelnikami"*2 opisującym zdjęcie kuchennych szafek.

Uch!
Wyraziwszy swoje ubolewanie i wylawszy jad i gorycz na Bogu ducha winnych aktywistów, chciałabym jeszcze dodać, że i tak cieszą mnie przedsięwzięcia pokroju wystawy ,,Śląsk Activ" czy pokazów w CSF, bo równie dobrze moglibyśmy w nieskończoność podniecać się obrazkami Malczewskiego, co byłoby niepomiernie nudne.
A tak to człowiek się czasem poddenerwuje i refleksją jakąś zajmie się...

Tym konstruktywnym stwierdzeniem przydługawą wypowiedź swą kończąc podnoszę obolałą część tylną z krzesła i ruszam na łowy - do bibliotek drukarni i szkół. Amen.



*1 cytaty są fragmentami opisu wystawy zawartego w ulotce zalegającej na stoliku w rzeczonej katowickiej
BWA
*2 tytuł pracy duetu
Łukasz Dziedzic & Joanna Rzepka-Dziedzic

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Pani, kocham Panią..!
tygryss z traumą

K. pisze...

kaaarczaki ! :)
cieszę się niepomiernie,
albowiem odwzajemniam.
traumatycznie...

Anonimowy pisze...

zmierzłe plwociny 2 - kontratak
trudno oczywiście potraktować ten tekst jako krytykę, gdyż krytyką nie jest, brak mu bowiem narzędzi, jasno określonej i opisanej podstawy do krytykowania oraz formy która zdaje się chyba wymykać spod kontroli autorki wpisu. jednakże nie można oprzeć się wrażeniu iż "zmierzłe plwociny" silą się na bycie wpisem oceniającym dokonania artystyczne. wychodząc od tego zmuszony jestem przeprowadzić nie tyle obronę (co było by odstąpieniem od narzuconej przez autorkę drogi negacji i bezpodstawnego krytykanctwa) co kontratak. Każdy artysta który podejmuje się tworzenia musi obawiać się konsekwencji w postaci krytyki, ale krytyki a nie idiotycznego wywodu który bazuje na nieokreślonych zaburzeniach psychologicznych biorących swój początek w "egoizmie i chęci zaspokojenia". Autorka trafia kulą w płot, pudłuje strasznie obrzucając epitetami figurę mitycznego Normana Leto który in cognito stoi obok i zapewne z zaciekawieniem przygląda się temu procederowi. Nie jest on bowiem ani wielkim teoretykiem ani posągiem z brązu rzeźbionym na formalistyczną modłe, jest raczej nieśmiałym i przewrotnym buntownikiem, cichym kpiarzem kopiącym dołki i ironicznie nawołującym do zmian. Halo halo! Proszę Pani to nie jest Kantor zbudowany z lalek i opowieści, to nie Witkac z którego więcej mitów niż faktów, a jeśli po filmach którym bądź co bądź bardzo daleko do przeintelektualizowanych wywodów z gatunku "Derrida to a Baudrillard tamto" nie widać tego to polecam jego książkę której fragmenty możemy czytać pod http://www.normanleto.com/. Nie traktuje Normana Leto bezkrytycznie ale bezczelne i niebezpiecznie brawurowe wydają mi się głosy krytyki bez faktycznej podstawy i narzędzi do krytykowania, bez wsparcia się na literaturze przedmiotu i porównania a takich elementów niestety w konfrontacji z działalnością Leto nie znajduje. Jeśli Pani się uda to chętnie się czegoś dowiem na razie widzę próbę narzucenia na Leto roli jakiegoś skostniałego, romantyka o bezpodstawnym statusie geniusza o który się nigdy nie starał. Uleciała więc wraz ze słowami cała "krytyka" filmów Leto, uleciała bez echa. To nie mentalne lenistwo a brak dróg do zmagania się z nową formą. To nie spiżowy posąg i jego zmierzłe plwociny a hipnotyzująca, ponowoczesna, nie do końca określona "wzniosłość" (pisząc za Lyotardem). "Zawsze jest coś do skrytykowania" tak, zacznijmy od sposobu naszej krytyki. zmierzłe plwociny 2 - kontratak
trudno oczywiście potraktować ten tekst jako krytykę, gdyż krytyką nie jest, brak mu bowiem narzędzi, jasno określonej i opisanej podstawy do krytykowania oraz formy która zdaje się chyba wymykać spod kontroli autorki wpisu. jednakże nie można oprzeć się wrażeniu iż "zmierzłe plwociny" silą się na bycie wpisem oceniającym dokonania artystyczne. wychodząc od tego zmuszony jestem przeprowadzić nie tyle obronę (co było by odstąpieniem od narzuconej przez autorkę drogi negacji i bezpodstawnego krytykanctwa) co kontratak. Każdy artysta który podejmuje się tworzenia musi obawiać się konsekwencji w postaci krytyki, ale krytyki a nie idiotycznego wywodu który bazuje na nieokreślonych zaburzeniach psychologicznych biorących swój początek w "egoizmie i chęci zaspokojenia". Autorka trafia kulą w płot, pudłuje strasznie obrzucając epitetami figurę mitycznego Normana Leto który in cognito stoi obok i zapewne z zaciekawieniem przygląda się temu procederowi. Nie jest on bowiem ani wielkim teoretykiem ani posągiem z brązu rzeźbionym na formalistyczną modłe, jest raczej nieśmiałym i przewrotnym buntownikiem, cichym kpiarzem kopiącym dołki i ironicznie nawołującym do zmian. Halo halo! Proszę Pani to nie jest Kantor zbudowany z lalek i opowieści, to nie Witkac z którego więcej mitów niż faktów, a jeśli po filmach którym bądź co bądź bardzo daleko do przeintelektualizowanych wywodów z gatunku "Derrida to a Baudrillard tamto" nie widać tego to polecam jego książkę której fragmenty możemy czytać pod http://www.normanleto.com/. Nie traktuje Normana Leto bezkrytycznie ale bezczelne i niebezpiecznie brawurowe wydają mi się głosy krytyki bez faktycznej podstawy i narzędzi do krytykowania, bez wsparcia się na literaturze przedmiotu i porównania a takich elementów niestety w konfrontacji z działalnością Leto nie znajduje. Jeśli Pani się uda to chętnie się czegoś dowiem na razie widzę próbę narzucenia na Leto roli jakiegoś skostniałego, romantyka o bezpodstawnym statusie geniusza o który się nigdy nie starał. Uleciała więc wraz ze słowami cała "krytyka" filmów Leto, uleciała bez echa. To nie mentalne lenistwo a brak dróg do zmagania się z nową formą. To nie spiżowy posąg i jego zmierzłe plwociny a hipnotyzująca, ponowoczesna, nie do końca określona "wzniosłość" (pisząc za Lyotardem). "Zawsze jest coś do skrytykowania" tak, zacznijmy od sposobu naszej krytyki. zmierzłe plwociny 2 - kontratak
trudno oczywiście potraktować ten tekst jako krytykę, gdyż krytyką nie jest, brak mu bowiem narzędzi, jasno określonej i opisanej podstawy do krytykowania oraz formy która zdaje się chyba wymykać spod kontroli autorki wpisu. jednakże nie można oprzeć się wrażeniu iż "zmierzłe plwociny" silą się na bycie wpisem oceniającym dokonania artystyczne. wychodząc od tego zmuszony jestem przeprowadzić nie tyle obronę (co było by odstąpieniem od narzuconej przez autorkę drogi negacji i bezpodstawnego krytykanctwa) co kontratak. Każdy artysta który podejmuje się tworzenia musi obawiać się konsekwencji w postaci krytyki, ale krytyki a nie idiotycznego wywodu który bazuje na nieokreślonych zaburzeniach psychologicznych biorących swój początek w "egoizmie i chęci zaspokojenia". Autorka trafia kulą w płot, pudłuje strasznie obrzucając epitetami figurę mitycznego Normana Leto który in cognito stoi obok i zapewne z zaciekawieniem przygląda się temu procederowi. Nie jest on bowiem ani wielkim teoretykiem ani posągiem z brązu rzeźbionym na formalistyczną modłe, jest raczej nieśmiałym i przewrotnym buntownikiem, cichym kpiarzem kopiącym dołki i ironicznie nawołującym do zmian. Halo halo! Proszę Pani to nie jest Kantor zbudowany z lalek i opowieści, to nie Witkac z którego więcej mitów niż faktów, a jeśli po filmach którym bądź co bądź bardzo daleko do przeintelektualizowanych wywodów z gatunku "Derrida to a Baudrillard tamto" nie widać tego to polecam jego książkę której fragmenty możemy czytać pod http://www.normanleto.com/. Nie traktuje Normana Leto bezkrytycznie ale bezczelne i niebezpiecznie brawurowe wydają mi się głosy krytyki bez faktycznej podstawy i narzędzi do krytykowania, bez wsparcia się na literaturze przedmiotu i porównania a takich elementów niestety w konfrontacji z działalnością Leto nie znajduje. Jeśli Pani się uda to chętnie się czegoś dowiem na razie widzę próbę narzucenia na Leto roli jakiegoś skostniałego, romantyka o bezpodstawnym statusie geniusza o który się nigdy nie starał. Uleciała więc wraz ze słowami cała "krytyka" filmów Leto, uleciała bez echa. To nie mentalne lenistwo a brak dróg do zmagania się z nową formą. To nie spiżowy posąg i jego zmierzłe plwociny a hipnotyzująca, ponowoczesna, nie do końca określona "wzniosłość" (pisząc za Lyotardem). "Zawsze jest coś do skrytykowania" tak, zacznijmy od sposobu naszej krytyki.
Pan Młody Student Historii Sztuki z Krakowa