sobota, maja 17

popłuczyny po dniu

Podświadome ruchy tektoniczne kości czaszki.
Górotwór rusza na potwora.
Piękny ból promieniujący na cały świat, ból
od nasady nosa rozprzestrzeniający się z prędkością
światła po wszystkich swych bólowodach, dryfujący z
odchyloną przyłbicą rozbitek (dryfitek, przybitek?).

Pięknie gra krew. Krew we mnie gra.
Melodia pijana, jak z jakiegoś starego filmu grozy, z palcami zbielałymi
od zaciskania się na poręczy. Melodia zapatrzona w siebie,
zatrzymana w pół kroku przed skokiem, zacięta, cyklicznie wpadająca
w płaskie tonacje molowe.

***

Noc muzeów spędzam w domu, bo najnormalniej w świecie
przestałam w nie wierzyć. Nie znaczy to, że mnie nie
podniecają - wręcz przeciwnie - ich martwota jest niesamowicie nęcąca.
Z reguły puste i samotne (o ile z nagła nie trafi się jakiś pokaz sztuki,
dajmy na to Rembrandta - złoty strzał w ich zintegrowaną alienację),
są idealnymi punktami łownymi dla wszystkich domorosłych nekrofili
spragnionych zwietrzałego ciała zgryzionego przez czas i mikroby.

Pożerając wzrokiem te narodzone z myśli i ręki relikty przeszłości,
realizują swoje perwersyjne marzenia o spółkowaniu z duchami.
Często więc wchodzę w muzea, robię licom obrazów trumienne potrety
Zapamiętuję je najlepiej, jak tylko się da, zapisuję w swojej zataczającej
krąg, wątłej pamięci.

Noc w muzeum, niezły seks - helołin dla koneserów - wyborne trupy na pięknych,
złoconych katafalkach, muzyka, przewodnik, jakiś zakamuflowany drink
w okolicach bezpłatnej toalety.

Tak, teraz moglibyśmy się napić - zdrowie starej, dobrej mitomanii.
Ale ta krew jest prawdziwa i trupy są prawdziwe.
Ouroboros, pozbawiona źródeł nuta magiczna w tej historii.

Panele i kafelki zalała purpurowa posoka,
choć nikt nikogo nie uderzył ani owulacja nie spotła się ejakulacją.
Po prostu wąż zdołał wreszcie dosięgnąć swój ogon i przygryzł go
lekko, tak jak w przypływie emocji ta piękna brunetka z pierwszego
rzędu zagryza dolną wargę.