wtorek, maja 13

13 maja, wszystko ze słabości pochodzi.

,,Nie umiem wyjść ni wejść; jestem wszystkim co wyjść ni wejść nie umie" (Nietzsche)

,,To kara za grzeszną rozrzutność, z jaką marnotrawiliśmy fluid nerwowy.
- Rozsiewaliśmy naszą osobowość na cztery wiatry świata, a teraz doznajemy
niezmiernych trudności zebrania jej i skupienia..." (Baudelaire)

,,A dalej było tak, jak w tamtej starej marksistowsko - leninowskiej
bajce o Królewnie Śnieżce
i siedmiu naraz krasnoludkach" (Baczewski)

,,W dawnych zamtuzach orgie, rzężąc po dawnemu,
A na murach brunatnych latarnie majaczą,
Płonąc blaskiem złowrogim ku niebu blademu." (Rimbaud)

Bla, bla, bla. Przemarsz przez ulice, kolejna księga rodzaju,
Bóg astronauta, wiotki Jeździec Apokalipsy.

Jutro będą ,,Pieśni Maldorora", dwa miesiące buszowania
po antykwariatach i internecie zakończyły się ze skutkiem pozytywnym.
Bach. I jest. Bytom, Dworcowa.
Poza tym.
Wykonałam nocny kalendarz na najbliższe niecałe dwa miesiące
(do 7 lipca). Są tutaj daty, różne.
Sesja, kolor pomarańczowy, egzaminy - zielony,
potem niezależnie od wyników pozbieram papiery (halo, zbieram papiery! :) )
i igły i szyć będę książki.
Wypychać manekiny i robić lalki.
Będzie Comte de Lautréamont z ustami przeciętymi od ucha do ucha, lato,
samotna naga Ceres ziejąca ziarnem...

( W związku z myśleniem o lecie.)
Mam w biurku cztery szuflady z czego dwie wypełnione są po brzegi butelkami.
To chyba oznaki resajklingu - butelki zielone w jednej, brązowe w drugiej.
Śmieci w koszu na śmieci.
Zapalniczka przechodząca w delikatny szmaragd.
Krew na paczce papierosów używanej raz na miesiąc, od wielkiego dzwonu.

Krwawię regularnie, bo prawdopodobnie jestem pedałem, czego absolutnie
nie dam sobie powiedzieć, po prostu nie.
Palę takie cienkie. Popijam przed monitorem z gwinta.
Kręci mnie to podrygiwanie powietrza, piosenki siedemnastoletnich chłopców,
zakazane rysunki. Taki np Saturno Buttò, w Bibione, śmiesznym nadmorskim
kurorcie (byłam tam około 1996). Słońce, turyści, wiórki kokosowe zraszane
wodą. wszystkie te pocztówki i zdjęcia. Zapach olejku do opalania, biusty
opięte paskami materiałów rozpływające się na rozgrzanym piasku. Topless.
Stopy.
I Saturno Buttò.

- Kryptokanibalu?
- Tak, tutaj jestem.

Gryzę Baudelaire`a, zgłębiam Teologię Ikony,
serce jest samotnym żeglarzem, drogi monisieur Pascal,
nawet bardzo samotnym, a umysł rozbitkiem - no z Kogo to, hę?
Rozbitek z fregaty języka dryfuje na tratwie pocałunku.
Ciało jego jest morzem.
Z każdym snem coraz bardziej umarłe.
Dlatego nie pytaj, uwierz raczej,
że z każdą falą przybija do brzegu inne morze
i nic nie wraca, nikt nie wraca, wszystko ginie.
A to, że żyjesz z powodzeniem może oznaczać,
że jesteś opowiadany przez swój własny sen.*

Zapłakałabym, jestem odmiennej orientacji, mam pełne prawo,
ale nie potrafię. Może dlatego, że od tygodnia chwiejnie wycieram oczy
poduszką w greckich hoplitów.
Może się troszkę denerwuję.
A może troszkę wariuję.
Prawdopodobnie obydwa po kawałku.
Dlatego piszę. Śmieszne.

Sentymentalne ciało, brud za paznokciami, dżokejka w
fioletowe paski, z napisem ,,spring break";
A nade wszystko potrzeba wywnętrzania się.
Trawa, trawa, mowa.
Tak wiem, miałam zrobić huczne parapety, odwiedzić, coś powiedzieć.
Ale sobie poszłam.
Wkurwiać ludzi na uczelni, działać na nerwy ciekawskim staruszkom w
autobusie (`a co pani maluje` - ,nic nie maluję, rysuję`) aż mi się
głupio zrobi i będę musiała spuścić na nos okulary przeciwsłoneczne
i symulować lekturę.

Chciałabym to mocno odczuć, ale przyszła wiosna i nie potrafię się z nią zaprzyjaźnić.
Czekałam tak niecierpliwie a teraz odbieram jej obecność jako kolejny krok do śmierci;
słodką truciznę podaną na płatku żonkila.

Zrobię typografię, naciągnę noc na krosna, będę pleść,
niewątpliwie także od rzeczy.
I rysować, nade wszystko rysować.


*nieopisane fragmenty wierszy, of course, by MKE Baczewski, ,,Morze i inne morza", Mikołów 2006