poniedziałek, marca 16

ciasteczka







Vol.150309circa00:30(V/A)

Niewidzialna dłoń wlała mi wodę do ucha, podskakiwanie, przełykanie – wszystko na nic. Cierpię w milczeniu i ciemnościach. Na dworze jakiś potężny smog, przejście tego, w drodze powrotnej z Knosałystr., było niemal niewykonalne. Dusiołki z kominów, zarzucające na gardło pętle z CO2, nie mogły przepuścić okazji i zabawiały się - gromko poświstując - ze wszystkimi przechodniami w ten brutalny sposób. Na szczęście zima się kończy i wkrótce dym pójdzie w niepamięć (a CO2 w pięty nam wszystkim).
Ale nie o tym być miało.
Podczas mycia podłogi, jak zwykle w momentach wykonywania czynności średnio potrzebnych i jednostajnych, zaczęły spływać z sufitu sceny z The Doors, uwielbianego przeze mnie widowiska.
Z racji, że nie chcę się znudzić i opatrzeć - staram się organizować seanse w dłuższych odstępach czasu, żeby zdążyć zapomnieć, o co właściwie chodziło i móc za każdym razem, po przedszkolaczemu, na nowo cieszyć się tą ładną opowiastką, która zawsze wprowadza niepowtarzalny nastrój.

Teraz głos w tle - wielki Pan Romantyk recytuje swoje poezje, niepokalanie urżnięty – a jego kapela przygrywa w tle.

Jesteśmy już na pustyni?
Tak, to chyba pustynia. Żółte kamienie i zszarzałe od słońca kikuty kaktusów – kilkugodzinny trans – błąkający się między wydmami nawiedzeni goście – ich cienie ciągnące się na całej, niezmierzonej długości. Gdyby ta kraina istniała, moglibyśmy poczuć się, jak u siebie w domu. Gdyby ta utopia była możliwa – a bajka, zamiast chwilę, trwała wiecznie – moglibyśmy zanurzyć się w wilgotnej szczelinie, która połknęła słońce.
(
Hey Morrison! Fuck 'em, it's great.
It's non-linear, poetic, it's what Godard stands for.
)
Leżymy w trawie. Nie ma zimy, w szczelinie śnieg jest ciepły, łzy są słodkie, zlizywane z policzków przez łagodne języki ognia, który nie parzy, tylko lekko ogrzewa.

W szczelinie słowa nie mają znaczenia, bo wszystko, co się dzieje, jest dobre. Val Kilmer vel Jim, wygląda jak satyr, z rozchylonymi wargami, nieświadomie obnażając zęby, jak zwierzę, głodny i zaintrygowany tym, co niewidoczne. Przeczuwa. Próbuje dotknąć. Wściekle usiłuje przerwać błonę dzielącą go od nieosiągalnego. Drapie tak długo aż natrafia na spiralną zjeżdżalnię. I spływa w dół.
Uch, moment, kiedy na imprezie u Warhola natrafia na Nico.
Uch, co za brud, co za żywotność i zły zbieg okoliczności.
(
- Come on, Jim, this isn't our scene. These people are vampires.
Come on, let's make the myths. Remember?
)
A potem sam Andy, szczyt spedalenia, szczyt nawiedzenia, księżniczka wenecka, pozbawiona okularów ciota z plaży w Lubiewie!
I skok kilka klatek niżej, do pokoju, w którym pije się krew ze złotych pucharów, pomiędzy czternastowiecznymi księgami, z Panną podejrzanej proweniencji, coś jak seks w masońskiej loży przykrytej bizonią skórą, w obłokach delikatnego, białego proszku…I jeszcze szybciej, coraz szybciej w dół, szalonym kolażem koncertów i bekstejdżów, scen domowych i szaleństw nocnych…na śmierć ad1971.

Jak tu teraz nie śnić o Jaszczurach...