piątek, listopada 21

pulp+fiction

Godzinę pięćdziesiąt jeden zdychając ze śmiechu w jakimś miejscu o nieokreślonej lokalizacji.
Witaj nad morzem, mówi bezgłośnie kręconowlosy włóczęga
gnieżdżący się od dwudziestu lat, na zasyfionej przez ludzi plaży.

Przechodząc obok, spogląda niepewnie w stronę oka.
Membrana maszyny zacina się niespodziewanie na tej właśnie scenie i naświetla go, zwielokrotnionego przez słońce i własne kroki,
coraz odleglejszego i mniej zainteresowanego.

Poszarzała klisza wysuwa się z ust Kapitana.
Opada na piasek i pozwala mu okryć się do polowy cienką warstwą drobnych,
białawych ziarenek.
Źrenica Włóczęgi raz jeszcze zwraca się ku odległemu kształtowi.
Tłuste pukle unoszą się w górę, stopy mężczyzny odrywają się od ziemi.

Kapitan przesuwa drewnianą skrzynię, wygarnia dłońmi osypujący ją piasek,
z lubością nurzając dłonie w sypkiej strukturze.
Uśmiecha się kącikiem ust do sięgającego już linii horyzontu kształtu,
nieśmiało zagłębiającego się w szczelinie pomiędzy dwoma obłokami.
Pokryta zmarszczkami dłoń sięga do kieszeni granatowego płaszcza.
Kapitan wyjmuje fajkę. Zapala fajkę. Zaciąga się fajką.

Dolne i górne, przetrzebione przez czas, rzęsy stykają się w tym właśnie momencie, chroniąc wyblakle od słońca źrenice.
Nie ma cienia.
Plaża dłuży się.
Zupełnie brak wątłych postaci w białych sukienkach.
Fale wiją się jak oszalałe, tracą na wadze, unosząc się coraz wyżej,
wbrew wszelkiemu ciążeniu.
Wilgotny brzeg osypuje się i tonie.

Kapitan podwijając nogawki spodni, odsłania masywne, ogorzale łydki.
Gęsia skórka stawiająca do pionu zbielałe włosy pojawia się natychmiast.
Czeka. Przygryzając ustnik fajki, stukając cybuchem o skrzynię.


,, Reżyserowi zależało, by widz zobaczył zwykłych bohaterów w ich pozornie tylko zwyczajnym życiu.
Wszyscy bohaterowie mają około 30 lat, różne życiowe doświadczenia.”


Rzygają lukrecją. Długie czarne wstęgi wysuwają się z ich gardeł i opadają na ziemię z cichym szelestem. Kobieta i mężczyzna, trzymając się za ręce, zginając się wpół, stykając czołami.
Pot po skroniach. Nasza wina, nasza wina.
Stukają klawisze laptopów.
Nie powinniście podupadać na zdrowiu, zawsze jest ktoś, kto czeka.
Daleki od okna, daleki od śmieszności, groszków i róż.
Rzygacie lukrecją, cukrem.
Czysty, biały, zloty, jak gwiazdy, sypie się z nozdrzy.
Idzie zima.
Czarnobiałe, zwyczajne życie.

,, W związkach, które tworzą, jest im za ciasno, za trudno, zbyt nudno.
Nie dlatego, że druga osoba jest nieatrakcyjna, mdła, nijaka,
lecz dlatego, że współcześnie ludzie zatracają umiejętność zbliżenia się do siebie, obcowania ze sobą.”


Nie, nie, absolutnie. Kiedyś potrafili się poznawać.
Mieli swoje garsoniery i alkowy z widokiem na ogród.
Chroniły ich cienie, świątynie dumania i altany, do których uciekali podczas najpiękniejszych przyjęć w zamkach i pałacach, żeby wspólnie milczeć.
Patrzeć. Czekać.

Za ciasno? Współcześni ludzie - wspomnij na nich Pani Bovary, nie martw się więcej, że tylko w Ciebie trafiały pioruny. Byłaś Lalką, lekturą, inspiracją, dla tych wszystkich, którzy teraz giną w strugach deszczu,
w powietrzu pomiędzy balkonem a łuszczącą się jezdnią.
Kłuci na śmierć przez spadające gwiazdy.

,, Bohaterowie nie potrafią wyjść ze swoich ról. Tkwią w głębokim marazmie. I trudno wyobrazić sobie, co musiałoby się stać, by wyrwać ich z niemocy i "teatru złudzeń".”

Yuppie - czym różnią się od hippie?
Skąd wniosek, że krawat jest gorszy od sznurka koralików?
Jeżeli dynamiczna dziewczyna agenta się uprze, zawiśnie na własnym włóknie mięśniowym,
niekoniecznie w ich wspólnej szafie, na jego wyjściowym halsztuku.
Pijana, szalona, jak gdyby niespełna umysłu.
Ale pięknie wygląda i ma najlepszy spośród wszystkich bohaterek glos.

,, (...) Tak, Ł. mówi o zamknięciu, ale nie poprzestaje na banale: "Jesteśmy nieautentyczni".”


Tak, posłuchajcie tylko tych zniewalająco prostych kwestii,
wypowiadanych z emfazą plastikowych słów.
Jeszcze chwila, nie bijcie się, nie kłóćcie.
To jest życie, przyjrzyjcie się dobrze, bo nieczęsto będziecie mieli możliwość obcowania z nim w tak pełnym wymiarze.

autentyczny prawdziwy, rzeczywisty, oryginalny, niepodrobiony, wiarygodny. Etym. - gr. authentikós 'gwarantowany' od authéntēs 'sprawca; morderca'; zob. aut-; -hentēs '-czyńca'; por. efendi.

Nie, nie jesteśmy mordercami. Ona chciała powiesić się sama z siebie.
Żeby zrobić mu na złość, żeby dociążyć żyły czymś intensywniejszym niż krew.
Wyśmiewając jego małomiasteczkową dumę, wypruwała z siebie duszę.

Nie, nie chce zabić jego marzeń.
Może czasem, troszkę. Delikatnie, z daleka, na wylot. Przestrzelić.
W wazonie hodować szklane tulipany podlewane krwią ściągniętych do nory wyrostków.
Ale tylko czasem.

Jesteśmy nieautentyczni w życiu, czy w filmie?
Co prawda – to prawda.
Co prawda?

,, Wszyscy jego bohaterowie są w jakimś sensie nadświadomi.
Za ciasno im w mieszczańskich koleinach, brzydzą się konwencjonalną rolą męża-żony, chłopaka-dziewczyny, całym tym romantyczno-naiwnym, codziennym spektaklem rodem z "M jak miłość".”


Mówią ,,pierdol się”, bez najmniejszego wahania.
Są szczerzy, jak prawdziwi aktorzy.
Ich kwestie są równie teatralne jak prawda.
Ściśnięci, z głowami pomiędzy kolanami,
trawieni chorobą sierocą i nienawiścią do życia.
Wiecznie przestraszeni, niepewni,
bez nadziei na akceptację i porozumienie.
Nie ma księdza, niechcianego dziecka.
Jeden narkoman, ssący, wampirzy,
wgryzający się w tętnicę własnej siostry.
Martwe mewy, złomiarze, torowisko, wózek inwalidzki.

Brzeg morza, fale i kapitan wyplątujący stopy z potężnych oczek rybackiej sieci.
Gdańsk. Sopot.

,, Przeraźliwie boją się nudy i wszystkiego, co przewidywalne.”

Wyłącznie współcześni, tak.
Nie mówmy, sacre coeur, o Rzymianach i Grekach.
Nie wspominajmy o romantykach i akcjonistach.
Nigdy więcej sytuacjonistów.
Jesteśmy tylko my, współcześni.
Nie było nas wcześniej, nie będzie nas później.

Megalomańska bzdura, proszę recenzenta.
Ci filmowani – żyjący chcą krwi, tak jak ich poprzednicy.
Chcą adrenaliny sączącej się w czerwony punkt,
narysowany na piersi jakiejś dziewczyny,
chcą siarczystego milk-shake`a za 5$ zaprawionego bialą kreską i paroma godzinami tańców.
Chcą bajek o świecie, który istnieje tylko w ich głowach.
Nie chcą, boją się innych, prawdziwych światów.

,, Gonią za adrenaliną i ekstazą. Ale ta pogoń, zamyka i boli.”

Im więcej, tym więcej, tak mawiał Kubuś Puchatek goniący za beczułką miodu.
Napychający pluszowy brzuszek do granic wytrzymałości,
przekraczający granice framug własnej chatki.
Nieraz zdarzyło mu się rzygnąć lukrecją w publikę stojącą na murawie Stumilowego Lasu.
I musiał zdobyć Górę Czaszki.

,, Jeśli ma być tylko intensywnie, skrajnie, zerojedynkowo, każda rozmowa, relacja zmienia się w spektakl, żonglerkę konwencjami, teatr na granicy emocjonalnej histerii.”


Więc powiedz, Kolego, czy w takim wypadku film zamienia się w kilka kadrów z życia kilku zamotanych par? Zerojedynkowo, zgaduj, o co chodzi.
Które będzie zerem, które jedynką?

,,Krzyk ludzi obolałych, którzy nie dają sobie rady z życiem. (...) Ten film prowokuje, niepokoi. To ewenement na tle polskiego kina, coraz bardziej przypominającego telenowele. (...)”

Telenowele są tak piękne…szkoda, że mało w nich lukrecji i zimy.
Może jeszcze da się coś zrobić? W ofercie mamy zestaw rozrywkowy obejmujący sześć sztuk broni białej, wypolerowanej i gotowej do zabawy. Dwa kilogramy jagód, garść malin, cztery koszyki truskawek, tegorocznych. Dwie pary nagich stóp brodzące w słodkim, lepkim soku.
Broń biała.
Jakieś połamane krzesło w tle, trochę tapety w fantastyczne,
ikeowskie ornamenty.
Niczego konstruktywnego, broń Boże.

,, Ł. portretuje pokolenie ludzi wypalonych.”


Skąd oni się do diabla biorą?

,,Przenikliwa diagnoza pokolenia, którego świat wartości, nieco rozpaczliwie, przybiera czasem kształt systemu zerojedynkowego, z jasnymi opozycjami dobra i zła.”

Dwie godziny pięćdziesiąt dwie minuty Kapitan ciągnie skrzynię po piasku.
Później popycha przed siebie.
Fale rozstępują się, by przepuścić tęgoplecego mężczyznę
o włosach słonych i gładkich.
Wiatr nieomal skręca z jego głowy melonik i rozwiewa na boki brokatowe poły staromodnego fraka.
Kapitan przystaje, żeby się przyjrzeć.
Oko po raz kolejny wylania się spomiędzy błon i rejestruje wyjście mężczyzny z wody. Stopy ma uwalane czerwonym sokiem.
Uchyla melonika i bez słowa klęka na piasku.
Patrzy w niebo, bezrozumnym, pustym wzrokiem kogoś, kto ostatnie 50 lat spędził w jaskini.
Nagle rozciąga usta w uśmiechu.
Wargi pękają z trzaskiem.
Uświadamia sobie niebo, myśli Kapitan, patrząc na niego pogodnym wzrokiem.
Przybysz wstaje, podchodzi do brzegu, żeby kucnąć i sięgnąć dłonią w toń.
Po chwili w jego dłoni trzepocze średnich rozmiarów ryba.
Z daleka nie widać, jaka.
Przybysz wprawnym ruchem ściska jej główkę i wyrywa razem z ością,
ciskając nią w morze.
Kapitan po raz pierwszy ma do czynienia z tak brutalnym sposobem patroszenia.
Zawstydzony odsuwa się trzy kroki do tylu i sypie tytoń do fajki.
Przypatruje się, jak człowiek w meloniku miarowymi ruchami szczęk miażdży surowe ciało ryby
i przełykając z trudem kolejne kęsy, gapi się w niebo.


(źrodla cytatów)
(kopaliński)



mokrydziwnypiątek