poniedziałek, marca 2

///

A skąd się to wzięło? Że jedno ,,a”, za drugim.
Rozszerzona źrenica i nagłe wahania temperatury.
Tak jakby był dokoła las i tak, jakby go nie było – bo choć krzyczą zwierzęta – nie widzę żadnego. Niebo będzie płaskie i żółte, jeszcze przez chwilę, zanim zgaśnie światło.

Potem film, zupełnie retro, czarny i biały, sama tego nie rozumiem, gdzie i jak się rozgrywa i czy prawdą jest, że te stopy, które widzę gdzieś u kresu ciemności – to ciągle moje stopy;
I czy aby na pewno to miejsce nie unosi się ponad wszystkim, co dotąd je otaczało.
Czy nie znikamy.

Bo wokół szelest traw, traw których nie ma, zgniecione kwiaty ukrytych kontekstów i wyimaginowany zapach morza, przenikający szparą pod drzwiami, pod pozorami blasku.

Ci, z których wyszłam, myślą, że to jakieś narkotyki, ale ja nigdy nie brałam. Po co wsuwać w siebie rzeczy niepotrzebne, po co gwałcić dysharmonie, kiedy dokoła znowu ten oderwany zen-spokój, dźwięk dzwonków na ocienionej polance w górach, wysoko, niemal w La Salette, gdzie promienie słońca przebijają ziemię tak gwałtownie, że krzyczą korzenie krzaków róż.

To bardzo wysoko, sami rozumiecie.
Niewiele potrzeba.

mixer wieczorny

Z rana.
Okej, pijąc post-poranną kawę, składam wszystkie newsy w jedną całość.
Więc zabieramy się do robienia magazynu/gazety – jeżeli Czcigodni Czytelnicy mają ochotę pisać/rysować/projektować/krytykować dla czegoś, czego nazwy ani szaty graficznej jeszcze nie znamy, to wkrótce pojawią się stosowne namiary, na osoby oraz instytucje, do których będzie można zgłaszać kandydatury. Na uczelni w szczególności. (Jeżeli ktoś woli zgłosić je mnie – zapraszam – można przysyłać teksty, rysunki, recenzje i inne poezje.)

Wszystkich, którym znane są dobre magazyny (internetowe i papierowe) o interesującej szacie graficznej i przede wszystkim treści – prosi się o zgłaszanie ich do niżej podpisanej.
Bowiem Risercz, nie jest niczym innym, jak tylko nazwą nieuleczalnej choroby, na którą wszyscy zapadamy, trafiając w to miejsce (aka demos).

Wydaje się, że jeżeli projekt zakończy się powodzeniem (a do diaska musi, bo to skandal, że wciąż nic się nie dzieje i każdy się cieszy) – to wszystkim nam będzie troszkę lepiej, bo wylejemy wszelką żółć oraz nienawiść na strony papierowe i www. Ciesz się Polsko, wreszcie pozwolą Ci się wypowiedzieć na temat bieżących po okolicy wydarzeń.

Z wieczora.

Pijąc post-wieczorną herbatę. Więcej, więcej, co?
Panny takie, jak Ty, bajeruje, jakiś Maciek w tle. Maciek, ja nie żartowałam.

Śni nam się teraz Żmijewski.
Konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością to ciekawa sprawa.

Do Wrocławia jechałam raczej z przekonaniem, że spotkam nie lada skurwysyna - nieugiętego, upartego i pozbawionego skrupułów. Raczej agresywnego.
Pamiętałam widziane przed kilkoma laty ,,Powtórzenie", niedawno przypomnianą
,,Lekcję śpiewu", które stawiają artystę w dosyć niepewnym świetle z racji swojej inwazyjności względem innych ludzi - a zarazem jestem pod wielkim wrażeniem ,,Drżących Ciał" - książki, która w dużym stopniu wpłynęła na mój stosunek do twórców tzw. sztuki krytycznej (mam tutaj dwie rzeczy o niej - jedną poglądową - drugą zaś, autorstwa mojego ,,ulubionego" bytomskiego poety Marcina Hałasia - znanego m.in. z działań mających na celu unicestwienie Kroniki, co chyba mówi samo za siebie).

W kinie dworcowym pojawił się jednak przygarbiony człowiek, ubrany jak podróżnik i zbój (bluza z kapturem, treki, jakaś kurtka z nieokreślonego materiału, czarne bojówki). Spoglądał spode łba (zbój!), totalnie skoncentrowany na tym, co mówi; cedzący słowa powoli ale spokojnie. Rozmawiając z publiką cierpliwie wysłuchiwał pytań, nie dawał się sprowokować.
Uśmiechy rzadkie, raczej delikatne. Dominik mówi, że miał oczy koloru niebieskiego, ale przyznam, że nie mam pojęcia, bo zbyt frapujący był dla mnie ich wyraz.
Ogółem mówiąc – osobnik wpasowujący się w gatunek ludzi, których od pierwszego wejrzenia darzy się respektem. Egzemplarz niebezpieczny, bo czujny, z wyczulonymi na świat zmysłami. Pierwszego dnia pokazywał swoje filmy – niektóre widziane, niektóre nie – serię o narkotykach tworzoną w komitywie z Althamerem, serię o ludziach pracy, zwieńczył pokaz doskonałym filmem o konfrontacji liberalnych frakcji politycznych(zwolennicy szeroko pojętej wolności) z konserwatywnymi (radykalni katolicy, Młodzież Wszechpolska). Siedzieliśmy w kinie niemal trzy godziny, pomiędzy filmami Żmijewski odpowiadał na zadawane przez publikę pytaniami.

Drugiego dnia były warsztaty – chwila wstępnej rozmowy – wydanie zadania.
Pierwszym etapem było poznawanie się nawzajem bez słów – mieliśmy się ograniczyć wyłącznie za pomocą wykonywanych na dużych arkuszach papieru rysuneczków, określających nas samych. I tak spędziłam dobrą godzinę na pogaduszkach z koleżanką Kingą z Niemiec. Dowiedziałam się mnóstwa rzeczy, bez typowego dla rozmów z obcymi skrępowania, kiedy przychodzi do zadawania pytań na temat poglądów politycznych, stanu cywilnego czy stosunku do tzw. problemów kontrowersyjnych.
Tak więc obgadałyśmy nawet ostatnio głośną polska-niemiecką sprawę Rokity i jego kapelusza, nie mówiąc ni słowa, tylko śmiejąc się i pojękując w momentach, kiedy słowa wręcz pchały się na język.
Potem tłumaczyliśmy nasze stenogramy szanownemu prowadzącemu – przy czym było sporo śmiechu oraz poważniejszych refleksji. Niektóre grupy idąc za jego namową, prowadziły na papierze wojny, walcząc o to, kto zagarnie większą powierzchnię. Zwykle dochodziło do podarcia kartek.

Drugim etapem zadania była mała prasówka - Mistrz zakupił pakiet gazet porannych i przejrzeliśmy co ciekawsze artykuły. Tym razem celem było wyjście na miasto z papierem i pisakami i pytanie przechodniów o to, co myślą na temat poruszanych w artykułach zagadnień (tutaj – eutanazja, aborcja, lefebryści, recepty na kryzys etc.). Wszystko byłoby proste, gdyby nie to, że i tym razem mieliśmy wymagać odpowiedzi rysunkowych. Grzecznie ruszyliśmy na wrocławski rynek, podbijać ławki i kafejki i zadawać pytania. Po 2,5 godziny przepytywania wróciliśmy do Galerii Miejskiej, gdzie każda grupa/osoba dokonywała prezentacji zebranych odpowiedzi.
Ciekawe były rysunki ;>, ludzie, co ciekawe, w większości wcale nie wzbraniali się przed rysowaniem – brali w rękę pisaczki i przedstawiali swoje punkty widzenia.
Przedyskutowaliśmy sprawę, Mistrz opowiedział conieco o zapomnianych językach uniwersalnych, które każdy z nas ma w sobie, o tym, jak lapidarne i dziecinne są rysunki, którymi posługiwaliśmy się w rozmowach i odpowiedziach i rozstaliśmy się.
Z satysfakcją.
Dobrze, żesmy pojechali.