poniedziałek, marca 2

///

A skąd się to wzięło? Że jedno ,,a”, za drugim.
Rozszerzona źrenica i nagłe wahania temperatury.
Tak jakby był dokoła las i tak, jakby go nie było – bo choć krzyczą zwierzęta – nie widzę żadnego. Niebo będzie płaskie i żółte, jeszcze przez chwilę, zanim zgaśnie światło.

Potem film, zupełnie retro, czarny i biały, sama tego nie rozumiem, gdzie i jak się rozgrywa i czy prawdą jest, że te stopy, które widzę gdzieś u kresu ciemności – to ciągle moje stopy;
I czy aby na pewno to miejsce nie unosi się ponad wszystkim, co dotąd je otaczało.
Czy nie znikamy.

Bo wokół szelest traw, traw których nie ma, zgniecione kwiaty ukrytych kontekstów i wyimaginowany zapach morza, przenikający szparą pod drzwiami, pod pozorami blasku.

Ci, z których wyszłam, myślą, że to jakieś narkotyki, ale ja nigdy nie brałam. Po co wsuwać w siebie rzeczy niepotrzebne, po co gwałcić dysharmonie, kiedy dokoła znowu ten oderwany zen-spokój, dźwięk dzwonków na ocienionej polance w górach, wysoko, niemal w La Salette, gdzie promienie słońca przebijają ziemię tak gwałtownie, że krzyczą korzenie krzaków róż.

To bardzo wysoko, sami rozumiecie.
Niewiele potrzeba.

Brak komentarzy: