niedziela, czerwca 8

26 maja, cofnąć się? - dlaczego nie.

Darzę sympatią momenty wyważenia.
Smak kawy zmieszanej z cukrem i mlekiem w odpowiednich
proporcjach - tak jak w Coffee&Cigarettes, kiedy bohaterka
zasłania dłonią kubek, przed nachalnym kelnerem, żeby
jak najdłużej utrzymać balans ciepła w obrębie porcelanowych granic.
Do tego lekka nutka jazz`u, jakiś Metheny czy Mehldau, nadający
procesowi rozpuszczania się ziaren i kropel, eleganckiego charakteru.

A wszystko to zwykłe warstwy maskujące niepokój i na wpółotwarty
podręcznik, z którego wylewa się małym strumyczkiem niezrozumiała
materia zdań. Rozum zawodzi, cichutko - ale bardzo stanowczo.

Noc ogarnia mnie przerzutami z kawałka ciała na kawałek skóry
i zakrywa ciemnością ciało. Ostatnio śnię - to dosyć nietypowe,
zwykle padam kamiennie i wstaję po 6 czy 7 godzinach, lekko jeszcze
zmęczona. Dzisiaj obudziłam się jednak w zwisie - ręce sięgały podłogi,
ciało dziwacznie wykręcone i sen.

Niepokój jest gorszy od strachu - taka autobusowa refleksja.
Ścieżka dźwiękowa autorstwa Michael`a Nyman`a
(nieomal przejęzyczyłam się i napisałam `soundtrack')
do filmu ,,Fortepian".
Niepokój - to zawieszenie - i nie masz pojęcia, czy czeka cię kara,
czy nagroda. Po prostu coś przeczuwasz. Sytuacja jest niepewna, czasy
się zmieniają i nie czujesz się na siłach a zarazem masz wielką ochotę.

Faktem fakt - niepokoję się.
Zawieszona w kosmosie tajemnica oderwie się prędzej czy później
i uszczęśliwi mnie swoją obecnością zdradzając równocześnie cel
przebywania tutaj. Pytanie `po co?` dręczy mnie niepomiernie.

Noc ogarnia mnie przerzutami z kawałka ciała na kawałek skóry
i zakrywa ciemnością ciałokształt; o tej porze to zjawisko dosyć nietypowe.
To nocą powinno się pleśnieć i umierać, przebijać swoje opuchnięte
grzybnie i jęczeć ze strachu.
A dzisiaj? Na dworze jest ciepło, słonecznie - z nieba leje się słodycz
na opalone czerwono plecy nielicznych przechodniów. Gdzieś jednak, w odległej
części części, majowe prześcieradło zaczyna sinieć.
Błękit pojmowany jako gazowy majak ustępuje powoli innym złudzeniom; ciemniejszym
i gęstszym. Pierzasta mać rozkłada skrzydła od Atlantyku aż tutaj, nad spokojną
krainą, z zielonymi paskami pól niedbale przerzuconymi nad ranami po szybach,
zapadającymi się w siebie.
Rozkładając swoje stygnące cielsko na powierzchni mojego pachnie już niepokój.
Aromat wypełnia przestrzenie pomiędzy palcami.
Całość milczy, całość nie pojmuje.
Powstrzymuje się od puszczenia w ruch pazurów. Szatkowania tego, co pozostało.
Kontempluje.

Brak komentarzy: