piątek, czerwca 19

pocztówka z g. / to jeszcze nie kontra

C`mon niggah, get ya fingah on da triggah.
Woot.
Byłby to moment odpowiedni by rozgrzeszyć wszystkie samotne kosteczki. Pozbierać rozsypane na podłodze kawałki kurczaka, zagnieść ciasto. Stół pokryłby się cienką warstwą mąki, powietrze wypełniłyby zapychające dziurki w nosie drobinki, trzeba otworzyć okno, żeby wypuścić pył, pomyślałaby, drenując jabłka i śliwki, świdrem, zalotką, paznokciem.
Fsssst.
Chmura wylatuje na zewnątrz. Ręce bezwiednie ocierają się o pasiasty fartuszek. Czepek foliowy na włosach. Przybrudzonym palcem sięga po uszko dzbanuszka.
Do filiżanki ciepło, ustami przez krawędź, delikatnie, choć chyłkiem, łyk.
W misce zaczyn, rośnie biały kołtun, gęsta osnowa.
Pod ciężarem uścisków zmieniają się pojęciokształty, dźwięk uszkadza bębenki. Słyszy, jak dusze wchodzą do pokoju, kici-kici, nie boję się was, mam na uszach substancję, bezforemność, mam was na uszach, muzyka jest duszą.

(xxxxxxxxx)

Kici-kici, sporo przeoczyłam, na tej półce, przestawione książki, tam bałagan, jazda na krechę, poza marginesem. Figurują w notesie zbędne kalkulacje, przestawić słupek, cyferkę, zmienić wyniki, co za problem w naszym Jak Najbardziej Teraz, ustawić raz jeszcze rozsypane klocki.
Ale siedzieć, Z. wyszedł, wszyscy zaraz pojadą. Po rzeczy, tak powiedział.
Więc spokojnie po kawę, na przestrzał, przez nieznane towarzystwo, bez zagajania, powoli stawiając kroki, potem wycofując się w bezpieczne miejsce.

(xxxxxxxxx)

Gdyby ten hiszpański pisarz, którego imienia teraz nie pomnę, dał sobie radę ze swoją osobowością i nikogo nie niszczył - żyjąc życiem człowieka, nie świni, czy pozostałby wciąż pisarzem, czy tylko smutnym hiszpańskim fagasem? Nawet, gdyby nie chcieć i tak trzeba się nad tym zastanawiać. Powstrzymać ciemne zaciery pod ciasnym przesmykiem. Zgłaszam sie do ciebie dziwko, bądź, jak klęknę, dalszą część piosenki porwał wiatr i uniósł nad morze.

(xxxx)

W obrazoburczych fantazjach, krzaki zamieniają się w religie i ściemność ogarnia niebo, kiedy kot otwiera oko, z pyska wypluwając skarabeusza i miałkie słowa sypią się z ust proroków i klechów, ciemnych fircyków. Tutaj wszyscy siedzą i piją i siedzą. Amarantowe wełniane sutanny dziewcząt, mieszają się ze spuszczonymi spodniami luźnych chłopców, co na wariackich papierach śpią pod schodami i w kuchni pijąc cynamonowo-waniliową herbatę.

Nic z tego, mówi Z. obracając w rękach melona:
- Inspiruje mnie to, że coś tak brzydkiego, może tak smakować.

Ładnie.
Ale i tak nie chce się tu siedzieć, wyjść poza kołdrę, bezmarazm, pić i słuchać nagadywania się do nieprzytomności, krusząc w łóżku ciemny chleb.

(W pewnym momencie wszyskie naginające zwykłość słowa zaczynają przemieniać się w kromki i upadać miękko wprost w kosz na brudne pranie. Ubranie prawie całkiem czarne na praczce, co pomyka, szerokimi susami, wspak ulicy.)

Brzask.

(xxxxxxxxxxx)

Na zmarnowanie idą wszystkie wiersze, matko Konwalio, nie wiedzieć czemu, Twoja twarz pojawiła się dzisiaj na stołówce, w cukierniczce, ukazała się w kryształach ciemnego cukru i słodziłam herbatę słowami z Twoich strof.

...

Przygadać sobie jakieś ulotne towarzystwo, jak w zeszłym roku w P., kiedy nikogo nie znając trzeba było się umościć w szeregach dziesiątek osób rozbujanych do granic przyzwoitości, zachłyśniętych muzyką. Przygadać sobie spokojnie, raczej gapieniem i staniem, bo nie było łatwo. Przypomniał się saksofonista w sandałachskarpetkach, z gatkami krótkimi, jak u chłopca, choć dawno po 40. Otrzymał głupi jakiś pseudnim, którego dawno już nie pamiętam. A. z Krakowa, o oczach wiecznie przestraszonych, pokopana, jakby ciągle z palcem w gniazdku, tymi wilgotnymi spojrzeniami zniewalająca całą ludzkość, ciągle spała nie tam, gdzie chciała być - głodna, znikająca na wiele godzin, chłopcy, drinki, marzenia na mieście.
Znała wszystko i więcej niż wszystko - była jakaś rysa w tym przemieszczaniu się, nie dla przyjemności, dla ciężaru w stopach - ale dla nasycenia pożądania siebie.
,,Potem do z basenem podwarszawskiej wsi i jeszcze wszystkie złapię festiwale."

Khh. I perkman F., najlepszy przykład jazzmana, jazżona, dziecię, w domu gdzieś a tutaj. Tutaj fe, wszystkie patrzą, nawiedzone spojrzenia, zabawki w rękach losuj, ja, losuj.
I powoli się upijamy. Szczęściem jest pamiętać, decydować się na fetysz obserwacji, spod lampy, w jazgocie, przypalać sobie język drinkami bez nazwy i sprawdzać jak tym razem uda się im wybrnąć. Fale oklasków, solówki z finezją, pot na czołach wieszczów.
Będąc tutaj na życzenie nikim, będę patrzeć, jak cię porywają.
Jak po raz kolejny obraca się nie tak, jak miało, staram się dokładnie zapamiętać.
Najpierw od wewnętrznej strony, teraz z boku, wyrwać wszystkie mięśnie tej maszynie, brutalnej perswazji, wprost z wnętrza wszystkiego, co było kiedyś prostym, czystym równaniem - a potem pod presją chwili zwarzyło się i zdechło na wieki.
Żeby nie odpuścić, do czwartej rano, zaciskałem zęby, na tarasie chłonąc zapach wstydu i manipulacji, czując na plecach oddech portali plotkarskich, gdyż ten a ten, co pojawiał się w gazetach, teraz tutaj, popatrz, jak rozmienia myśli i palce plączą mu się w rytm tego, co jako jakiś mocniejszy zabawny dzidzia, nazwałby pewnie sexonfire... ale ragtime ciągnie w inną stronę

Z boku pomieszczenie wyglądało jak zwykłe bagno.

i skasowawszy sobie połowę tekstu w jakimś głupim widzie, co za różnica.

Więc z dziurawej knajpy z bębenkiem, wypełzamy do pokoju.
Fotel po lewej stronie, pod oknem, tak żeby światło padało na kolana. Obok stolik, gazetnik, kwietnik. Masy papieru do przeczytania. Wszyscy zabierają się za kawę. Jak pachnie. Zupełnie kochająco. Paprotka na parapecie słania się z radości.
Ktoś przysiada na łóżku i wyjada rybę z puszki. Ktoś śpi, widzę tylko skarpetki. Komuś zachciało się umyć. Przez okno wpełza do wnętrza fikcja. I już słuchamy wszyscy jej spokojnej piosenki.

1 komentarz:

znów ja pisze...

to ja czekam na kontrę, choć w sumie nie musisz:)