czwartek, maja 7

jak to się nazywało?




... nóż na gardle?
Areee we human - or are we dancers, czyli witaj świecie,
czas na zadanie z kompozycji, czyli muszę stąd wyjść z całym
stuffem i odbyć samotną pokutę z kadzidłami i innymi rzeczami,
wymyślić to logicznie i wykonać apetycznie, co za śmierć w butach,
wolałabym napisać zdanie na 50 stron, wzorem wuja Williama - choć
zdania mi nie wychodzą, kiedy mam na karku taki nóż, a w sumie to
nożyk, coś bardziej ambicjonalnego, łękotkę zgruchotaną, wolałabym
siedzieć tu i bełkotać bez miary, bełk, bełk, może piwo, alkohol lekki
do tej herbaty i kawy, ach, pęka śledziona, żołądek, cóż za jałowe móżdżenie,
całą noc będę siedzieć na kocyku i ruszać ręką tak długo aż mnie zmiecie
i zaśpię, już ja wiem - u wszystkich tak się to kończy, ale potem mogą
pozować na męczenników w imię nauki i własnego leserstwa i obnosić się
ze swymi efektownymi ranami w myśleniu spowodowanymi zaciemnieniem
z wycieńczenia i jest zabawa, że ho ho, kiedy jedno z drugim dostanie głupawki,
choć i tak jest postęp w tej mizantropii, bo udało się pokonać lęk i pokazać
fotki panu od fotkowania, jakkolwiek trapią mnie te momenty, kiedy muszę
wywlec flaki, to nie to, co litery, swoja gęba, upozowana w dorsza i kałamarnicę,
teatralnie czarnobiała - i pan mówi, że ja cię kocham za to, że to popełniłaś,
a ja mówię, że w toalecie to było, z potrzeby serca i takie tam - a on, że choć
technicznie beznadziejne, to jednak jakieś - a ja, że technicznie nie potrafię
bo jestem starym karpiem i nie w głowie mi przesłony, kiedy słońce tak jara
na dworze i czas do przodu... i znowu się zgaduję, wyjść czas, bejo, bajonara, ciao.

Brak komentarzy: